Lodowe Klimaty

Lodowe Klimaty

Ponieważ udało mi się zrobić kiedyś parę zdjęć z lodem to niejako „z automatu” dostaję takie realizację.

Nie zdziwiło mnie więc jak moja producentka powiedziała:
– będą do zrobienia zdjęcia z częściami rowerowymi w lodzie do tekstu o tym by nie odstawiać roweru na zimę, zamówiliśmy wszystko w fabryce, oni to przygotują ładnie, przywiozą a ty tylko to zrobisz, projekt dostaniesz na emaila.
– OK, nie ma problemu (to moja standardowa odpowiedź, mógłbym ją odtwarzać z dyktafonu)

W miedzy czasie dostałem szkice i producentka przywozi koło.

Uzgodniliśmy dostawę rano (czego nie cierpię) ale chciałem mieć więcej czasu. O 8.00 przyjechał spory samochód z windą, szczęka mi opadła jak się dowiedziałem, że jedna bryła waży 130 kg druga kolejne 80. Jeszcze bardziej zdziwił mnie kształt – idealne prostopadłościany. Pada pytanie:
– gdzie panu to wstawić?
– (myślę sekundę) do warsztatu.
Pełen najgorszych przeczuć rozpakowuję pierwszą większą bryłę. Kurde, co to jest??? Po prostu doskonale, niewiarygodnie przezroczysty prostopadłościan, na jednej ze ścian jest nacięta szczelina na koło. Najgorsze jest to, że nijak nie trzyma to proporcji z projektu. Patrzę na to podłamany, humoru nie poprawia mi fakt, że dowiedziałem się, że TO kosztowało 1600 zł, żartów nie ma. Jak coś pójdzie nie tak to szefowa wydawnictwa urwie mi klejnoty a co gorsza producentka też bedzie miała przewalone. No dobra trzeba się wziąć w garść i szybko ustalić plan ratunkowy. Przyglądam się bryle i dochodzę do wniosku, że jak odetnę wzdłuż długiego boku około 45% procent wysokości, potem skośnie pozostałość to powinno starczyć lodu na całą rzeźbę. Powierzchnią zajmę się później. Po odcięciu zyskam pole manewru bo główny blok bedzie ważyć ok. 60-65 kg i tym można już manewrować. Zapomniałem powiedzieć, że kazałem większą bryłę ustawić na szerokiej desce na stole roboczym (aby ją wygodnie przenieść) a drugą na wózku (i dokładnie ją okryłem tekturą i tkaninami). Biorę telefon dzwonię do fabryki czym to tną i aby mi przysłali zaraz kogoś kto to zrobi. Fabryka jak się okazuje jest 50 km ode mnie. Tną to mechanicznymi piłami łańcuchowymi zbliżonymi do tych do cięcia drzew. Gorzej, że nie mogą mi nikogo przysłać – mają dwie imprezy i po prostu nie ma ludzi. No cóż trzeba sobie radzić. Sprawdzam dostępne narzędzia i wygląda, że piły do drewna względnie się nadają – kupuję więc dwie największe piły ramowe jakie są w mieście, jakąś płatnicę z największymi zębami. Jedna z pił nawet nieźle sobie radzi (choć zęby też się ślizgają). Problemem jest to, że jest po prostu za mała można dojść może do 1/3 bloku. Obracać taki obiekt po prostu się boję, pomijając, że nawet nie wiem czy dam radę. Do pomocy wzywam kumpla z agencji reklamowej co to jest za ścianą. Bierze opalarkę i ja piłą a on poszerza to gorącym podmuchem i po bardzo długiej godzinie mamy dwa kawałki. Reszta cięcia jest łatwiejsza. Idę przygotować plan. Na podłogę, która u mnie jest doskonale pozioma, kładę płat białego plastiku 2 x 3 m, pod brzegi idą kantówki, tworząc zgrabny basenik. Minęło pół dnia a ja właśnie zabieram się za robotę… Układam z kawałków lodu kształt jest to dość kłopotlwe bo niezbyt chce się trzymać. Pora zabrać się za powierzchnie – do reki dłutko i „moletkuję” ostrożnie tworząc jakieś lokalne tekstury. Teraz oświetlenie – standardowe tylnio-górne jak w takich tematach, zakładam niebieskią folię 3 dM, druga jest lampa pierścieniowa – da mi ostre, krótkie, słoneczne bliki bez ryzyka jakiś niezgodnych cieni. Strzelam fotę, jeszcze na szybko sprawdzam czy da się z tego osiągnąć założony efekt. Trochę malowania, trochę kopiowania, trochę formowania i jest OK.

Wysyłam do Dyrektora Artystycznego a odpowiedź:
– kapitalne, zdecydowanie poprawia mi humor.

Teraz pora na następną fotę. Przywożę na plan drugą bryłę – nawet nie zaczęła się topić. Dochodzę do wniosku, że drugi projekt jest tautologią pierwszego i nie będzie dobrze wygladał po tymże. Postanawiam, że zrobię to inaczej i tej zmiany nie będę konsultował. Z tym konsultowaniem to bywa czasem tak, że dyrektor artystyczny daje mi kwaśno do zrozumienia, że mógłbym być trochę samodzielniejszy i abym mu nie truł tyłka bo ma robotę. Ale innym razem jak coś zmienię samowolnie to wysłuchuje, że po to on robi briefy abym się ich trzymał. I czasem ostro się z tego tłumaczę a bywa (rzadko), że poprawiam. Tutaj takiej możliwości jednak nie będzie!
Kładę bryłę poziomo na planie do stopienia jest dobrych kilkanaście centymetrów lodu. Na aparacie uruchamiam interwałometr aby rano sobie obejrzeć tempo zmian, jeszcze liczę czy wystarczy objętości „basenu” aby mi się nie wylało na studio i do domu. Rano stwierdzam, że to się stopi za dwa dni ale też widzę, że schodzi równo ze wszystkich stron czego nie chcę. Podwieszam więc nad planem 9 kW ogrzewacz i uruchamiam gorący strumień powietrza. Pakuję sprzęt i jadę na jakąś wyjazdową robotę. Krzysztof ma kontrolować postęp i w razie czego wyłączyć urządzenie. O 15.00 jest jeszcze 2 cm lodu nad zębatką więc koniec ogrzewania. Jak w dwie godziny później przychodzę jest akurat idealnie. Zapinam aparat na statyw biorę opalarkę do ręki i lokalnie podgrzewam powierzchnię aby dostać ciekawą fakturę (pęcherzyki powietrza na metalu), jeszcze dłutko, dołożyć pozostałe bryły lodu, przestawić lekko światło. I dalej zabawa jak wczoraj na kompie. Kopiowanie, rysowanie, formowanie – czyli trzeba trochę uruchomić wyobraźnię. Fota się podoba i nie ma wspominania o briefie.

Teraz na spokojnie mogę przeanalizować robotę. Z efektu jestem prawie zadowolony, poniewczasie widzę, że poziomy odcinek gdzie koło wnika w lód należało też podrzeźbić, do drugiej foty nie mam uwag. Zdecydowanie większe zastrzeżenia mam do swojej organizacji. Czyli tego, że nie policzyłem objętości czyli wagi – gdybym to zrobił to od razu uruchomiłby mi się alarm, nie sprawdziłem też co właściwie ma zrobić fabryka (i jak to w życiu bywa coś zrobili). Te błędy można trochę usprawiedliwić – po to mam producentki abym się niczym nie zajmował. To jest mega wygodne – jak raz zaczniecie pracować w takim układzie to już nigdy nie będzie się Wam chcaiało zajmować się przygotowaniem logistycznym. Często zajmuje ono więcej czasu jak realizacja. Zdecydowanie gorzej oceniam chwilowy stupor jaki mnie opanował gdy zdałem sobie sprawę w jakim jestem kanale. Zamiast po odmowie fabryki chwilę pomyśleć uznałem, że trzeba działać i popędziłem po narzędzia. Co prawda cięcie drutem oporowym od razu przyszło mi do głowy (ale jakoś na nic nie mogłem trafić od ręki) ale piłę śnieżną np do wycinania bloków do igloo powinienem skojarzyć mimo, że na lodowcach nocuję w schroniskach czy schronach. Oddzielną kwestią jest to, czy kupiłbym to od ręki – pewnie jednak nie. Ale ręczne piły survivalowe wyskakują w necie szybko i to być może kupiłbym łatwo.

W gazecie wyglądało to tak

 

Tytułem uzupełnienia. Tak oto wyglądał „materiał wyjściowy” – przypominając Michała Anioła – wystarczyło teraz odrzucić to co zbędne.

A tutaj jest gotowe „surowe” zdjęcie – możecie zobaczyć co zostało później przerobione. O ile z lewą stroną było prosto to prawa była lekko kłopotliwa (ale nie na tyle aby chciało mi się przerabiać plan).

Na początek robótki ręczne – czyli cierpliwość wskazana.

Na początek robótki ręczne – czyli cierpliwość wskazana.

Fotografia wydaje się taką szybką dziedziną gdzie szast-prast i jest. Czasem słyszę -niech Pan cyknie fotkę. I powiem szczerze – strasznie mnie to irytuje.

Dlatego w kolejnych tekstach spróbujemy się przyjrzeć jak to jest z tym szast-prast.

Pierwsze dwie edytorialowe układanki były ilustracjami do tekstu o dietach sportowców. O co tam dokładnie chodziło nie pamiętam – z jakiegoś powodu dobrane były takie a nie inne składniki. Te prace nie są technicznie specjalnie trudne – główny problem to przeniesienie projektu na tło. Rozwiązań jest pewnie sporo, tak na szybko:

– można przerysować projekt na podświetlanej szybie
– można go zgoła przeszpilkować
– można wydrukować na tle
– można użyć rzutnika

To ostatnie rozwiązanie będzie szczególnie sensowne w dwóch przypadkach: gdy jako tła użyjemy szyby, metalu, plastiku i nie będziemy go chcieli (a nigdy nie chcemy) uszkodzić. Druga sytuacja jest gdy fota będzie po skosie (czyli w perspektywie) ale efekt rysunku ma być jak z rzutu (mam nadzieję, że to zrozumiałe) a plan jest duży i zróżnicowany przez bryły.

W tych dwóch, konkretnych, realizacjach narysowaliśmy to chyba „z ręki” twardym ołówkiem na arkuszu kartonu B1. Przy doborze tła trzeba się przyjrzeć układanej żywności – jak jest sucha to używamy kartonu (bo jest najtańszy) jak nie (przy np białym serze) można produkt wcześniej odsączyć. W ostateczności wybieramy inne podłoże (np folia). A dalej to układanie ziarnko po ziarnku. Z tego powodu plan robimy na pewnej wysokości aby przy nim siedzieć a nie kucać, obok jest stoliczek z składnikami. Co jakiś czas coś się przesuwa, coś trzeba poprawić ale powoli idzie to do przodu. Takie robótki ręczne

Następne zdjęcia są znacznie trudniejsze w wykonaniu. Zanim opowiem o realizacji popatrzmy na ciąg rysunek-zdjęcie-layout. Rysunek dostałem od dyrektora artystycznego Men’s Health Maćka Glinki. W środku jest moja (a właściwie nasza bo razem z Agnieszką Herbst) praca. Widać, że ze zdjęciem jeszcze dalej się coś działo bo redakcja nie tylko odbiła je lustrzanie ale też podkręciła kolory.

Co do koncepcji – pierwsze omawia rodzaje makaronów, drugie kasz. Kłopot z tymi zdjęciami jest taki, że w zasadzie niewiele da się tu poprawić w przypadku błędów. Przy braku czujności może się okazać, że fotę trzeba powtórzyć. I to też nie jest oczywiste bo z reguły jakiś jeden, dwa składniki są egzotyczne (makaron albo kasza za 30 zł w jakimś małym pudełeczku, dostępne w razie czegoś w jednym sklepie po drugiej stronie miasta) i jest tylko na jedną próbę. Więc trzeba zaprojektować kolejność warstw, odmierzyć grubości i najlepiej od strony aparatu ułożyć to ręcznie albo przy pomocy pensety. O ile makarony mimo wszystko nie były wielkim wyzwaniem to z kaszami sporo prób wykonałem szukając rozwiązania „dynamicznego”. I była to porażka. Chaos – może po 30-tej próbie coś by wyszło. Koniec końców to co jest wysypane zostało artystycznie usypane warstwa po warstwie a „kufel” ostrożnie dołożony.

Teraz kwestie kompozycyjne – nie jest przypadkiem, że to obszerne jasne układy centralne. Obok trzeba zmieścić opisy, na górze tytuły. Ewentualne kadrowania robione są przy fotoedycji a od fotografa oczekuje się materiału dającego dużo swobody. Tło u mnie przeważnie ma 5-10%, dalej sprawia wrażenie białego ale najjaśniejsze światła dzięki temu nie mają konkurencji.

Pierwsze dwie foty były świecone bezcieniowo. W makaronach wszystko widać – w odbiciach są tinty założone na bokach słoika (dzisiaj być może zrobiłbym to jeszcze mocniej na ostro). Najbardziej lubię takie sytuacje jak na trzeciej – wyrżnięte cienie budujące dobrą podstawę i zagęszczające obraz a ich głębokość jest regulowana poziomem światła wypełniającego.

Czasem warto zaprząc cienie do roboty.

 

 

To przykład realizacji gdzie wykorzystałem jedno skierowane źródło użyte ze znacznej odległości. Dało to silny graficzne efekt – i w zasadzie nie było tutaj wyboru. Żółte, półprzezroczyste kapsułki potraktowane światłem z dwóch pierwszych realizacjach dałyby mdły, nisko kontrastowy obraz. Trzeba zauważyć, że to cień zbudował tutaj przekaz (do tego jeszcze później powrócę).

Można pokusić się tutaj o ogólniejszy wniosek. Jak widać pozornie niewielka zmiana  (np ziaren kukurydzy na żółte kapsułki) wymusza zasadniczą modyfikację realizacji. Dlatego bezrefleksyjne kopiowanie rozwiązań często daje mizerne skutki. Doskonale to widać po niezliczonych tutorialach pokazujących jak się zmierzyć z przezroczystym, bezbarwnym szkłem (co jest dość łatwe).  „Drobna” zamiana butelki na choćby przezroczystą ale ciemną, nie mówiąc o złoconej etykiecie zasadniczo zmienia trudność zadania i jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności takich realizacji w necie nikt już nie opisuje. Te „nieistotne drobiazgi” to clou zawodowej fotografii. I do tego będę często wracał.