Jak sobie radzić z wieloelementowymi kompozycjami. Esej 3

Pierwsze dwie części były o poszukiwaniu harmonii poprzez odpowiednie zestawienie przedmiotów (niejako upodabniające je) lub nadanie wspólnego charakteru oświetleniem. Dzisiaj zadanie jest bardziej karkołomne bo tematem są cztery grupy  opakowań  plus strona tytułowa.  Poszczególne strony poświęcone są dietom a przy każdej będzie Autorka, która ją rekomenduje. Inne wytyczne:

  • standardowe (czyli przedmioty mają być pokazane równocennie i dość duże, do tego tła kolorowe)
  • dwa to, że w każdej z czterech grup żywnościowych ma znaleźć się dodatkowy przedmiot nawiązujący do charakteru Autorki
  • trzy to komplikatory – mam ustalić liczbę opakowań w poszczególnych dietach tak abym mógł zrobić do tego dobrą okładkę. Ta nie składa się z przedmiotów. Ma to być liczba z warzyw, owoców czy pieczywa.

Czyli zadania są dwa – zrobienie 5 dobrych fotografii i ma to wyglądać na jeden styl. Na początek muszę ustalić liczbę na okładkę. Po rozlicznych próbach decyduję się na 54. Teraz dzielimy (pracuję z Donatą) to na  cztery grupy. Wynik lepiej jest zatwierdzić bo powtarzanie roboty z powodu jakiegoś przemieszania produktów byłoby katastrofą.

Wysyłamy to do redakcji.

Dochodzi do nieporozumienia bo w gazecie ktoś przedstawia jako propozycje fotografa.

Dostaję sms „Co to k…a jest! Proszę o natychmiastowy kontakt. I podpis”. Nie mam zamiaru prostować takich debilnych pomyłek. Na głowie mam podstawowe zadanie – co z tą zbieraniną zrobić??? Czasem poradzenie sobie z takim niewdzięcznym zadaniem wydaje się ponad siły. Wszystko ni z gruchy, ni z pietruchy. A do tego jeszcze jakaś kaseta, haczka itp. Temat wydaje nam się ponad siły i zaliczamy z Donatą krótkiego doła. Mięso lata przez jakiś czas po studio.

Ale tanio skóry nie oddamy. Zabieram się do porządnej analizy. Jedyne środki jakie mi zostają to kompozycja i operowanie kolorem (tło). Może uratują mnie łamy – fotografie to rozkładówki… Mogę więc porozdzielać i po jednej stronie dać coś co razem pasuje i układa się, a na drugiej zrobić kontrolowany chaos. Zaczynamy układać podgrupy, dobieramy kolory tak aby się to harmonizowało. Teraz efekt końcowy i za chwilę dalsza analiza.

Tutaj doskonale widać jak wiele możliwości dał ten prosty chwyt jakim jest podzielenie grupy. Udało się uporządkować i kolorystykę i formy. Nie wszędzie jest tak dobrze ale mimo wszystko to był świetny pomysł.

 

Wpadamy na szczęśliwy pomysł użycia papieru pakunkowego tak aby narzucić spójne ramy dla podgrup. Ma to się kojarzyć z sytuacją jakby ktoś chaotycznie rozpakował zestaw. Ta anegdota (obojętne na ile uświadomiona) buduje silny pomysł na całość. Papier i rozsypania pozwolą ukryć też to, że na poszczególnych stronach są bardzo różne ilości produktów. Reszta to już warsztat fotograficzno-stylizacyjny. Te rytmy, taka a nie inna harmonia kolorów. To już jest łatwe.

Pora zabrać się za okładkę. Papier pakunkowy nagle staje się głównym łącznikiem między nią a pozostałymi projektami. I jeszcze te okruchy. I o dziwo razem siedzi. Wiem zresztą, że jeszcze troszkę mądrej pracy grafika i będzie ona uwerturką przed czterema kolejnymi częściami.

Taki „zwykły” (dla czytelnika) materiał a tyle się nad tym rozwiodłem… Tak czasem punkt widzenia zależy od siedzenia