FOTOGRAFICZNE KODY WIZUALNE CZ 4

Ten przykład mocno wybiega poza advertorial (a także fotografię studyjną) o której tutaj głównie piszę. Ale to jest jeden z najważniejszych moich projektów w życiu a do tego widać na nim jak można stworzyć spójny system fotograficznej komunikacji wizualnej i opowiedzieć historię.

Tło
W latach 2004-8 został wdrożony w Polsce innowacyjny program pomocy dla osób jednocześnie trwale bezrobotnych i bezdomnych. Inicjatorem było Towarzystwo Brata Alberta, przy współudziale Caritas, naukowo i organizacyjnie wspierała to Dolnośląska Wyższa Szkoła Służb Publicznych „Asesor”. Było to polskie wdrożenie tzw „metody towarzyszenia”. W skrócie polegało to na stałym i częstym kontakcie potrzebujących (zwanych beneficjentami) z odpowiednio wyszkolonymi pracownikami (akompaniatorzy). Ci ostatni wspierali psychicznie, wyznaczali cele, kontrolowali ich realizację i udzielali pomocy na różnych etapach procesu. W kraju utworzono sieć kilkunastu placówek gdzie beneficjenci mogli przyjść, korzystać z infrastruktury socjalnej, biurowej i administracyjnej oraz oczywiście wsparcia akompaniatorów. Społeczność PAB-ów (Punktów Aktywizacji Bezdomnych) liczyła kilkaset osób. Program odniósł spektakularny sukces a ponieważ korzystano z wsparcia unijnego to oczywiście zarezerwowano środki aby nagłośnić ten przykład. Jako ekspert od komunikacji zostałem zaproszony do tego zadania, moimi głównymi partnerami byli Jakub Wilczek koordynator z TBA i Monika Marchewka szefowa działu marketingu z „Asesora”. W planach mieliśmy cykl wystaw na rynkach miast, szereg konferencji środowiskowych (w tym u RPO), wydanie albumu.

 

Prace nad „ogólną” koncepcją

1. Temat był skomplikowany. Można było np opowiedzieć tylko o społeczności PAB-ów ale… to nie miałoby mocy. Postanowiłem pokazać cały proces:

Bezdomni (Upadek)>>Dialog>>Sukces (+Społeczność PAB-ów)

Czyli swoisty tryptyk z posłowiem.

2. Wszystkie trzy (cztery) części powinny być ze sobą powiązane stylem ale jednocześnie zupełnie różne w emocjach. Powiedzmy, że brzmieć to powinno na wzór symfonii.

3. Najtrudniejsze było opowiedzieć o „upadku” człowieka (tutaj punkcie wyjścia). Z reguły odbywa się to tak – wpychamy takich ludzi do śmietnika i budzimy tanie współczucie (tak opowiedziała o tym TVP). Takie „kalkowe”, schematyczne rozwiązanie było dla mnie nie do przyjęcia. Podstawą było moje przekonanie, że życie może odebrać nam dom, pracę, dobra ale nie może odebrać godności, człowieczeństwa. Poza tym nie chciałem budzić współczucia na zasadzie my-oni. Chciałem wstrząsnąć nami, pokazać, że w naszej „małej stabilizacji” jesteśmy niesamowicie naiwni sądząc, że nas nic nie dotknie. I ślepi bo nie widzimy, że gdzieś na wyciągnięcie ręki (tuż obok) rozciaga się nieszczęście. Jesteśmy jedną rodziną a życie potrafi każdemu zgiąć kark i powinniśmy trzymać się razem. Czyli że, wszyscy i ci głodni i syci są bardzo podobni do siebie. Ale jedni jakoś w tym życiu są a inni gdzieś obok – niby są ale jakby ich nie było. Jak pokazać tych co ich nie ma? Stąd był już tylko mały krok do rozwiązania. Tak zrodziła się koncepcja „przezroczystych” – tych co ich nie ma i tych co ich nie dostrzegamy.

W ogóle mało co dostrzegamy…

4. Dalej było z górki. W części drugiej chciałem aby wyglądało to partnersko, naturalnie. Tak aby była to jedna rodzina człowiecza. Trzecia zaś miała być opowieścią o niczym, drobiazgach – przez to chciałem pokazać naszą szczęśliwą homeostazę.

5. Od początku zakładałem, że oprócz quasireporterskiej fotografii podstawową rolę odegrają historie opowiedziane przez bezdomnych. Mały szok przeżyłem jak dotarliśmy do twórczości artystycznej beneficjentów – tekst, który zamieściłem zaraz po moim wstępie dalej budzi ciarki gdy go czytam. W pewnym sensie cały ten materiał jest też swoistą fotografią.

Realizacja koncepcji na poziomie fotograficznym

1. Wspólnej konwencji cz-b chyba nie muszę tłumaczyć, podobnie jednakowego surowego stylu. Chciałem odbiec jak najdalej od klasycznej fotografii z publikatorów.
2. W części pierwszej wstawiłem bezdomnych w ich(nasz) normalny świat. Najzwyklejszy jak się dało. Modele są statyczni – pozują jak do zdjęcia w atrakcyjnym kurorcie. Trochę jak turyści. Taka fotografia pamiątkowa. Szczególnie przejmujące dla mnie są zdjęcia z DPS chłopczyka czy matki – wnętrza niby jak z domu. Niby. Od strony realizacyjnej zdjęcia robiłem ze statywu z modelem i bez i składałem to z sobą. Nie jest to jednak proste przenikanie lecz moja interpretacja co pokazać i na ile (np twarze).
3. W drugiej odsłonie dominują ostre światła i kontrasty, silne emocje ciasne kadry a uważny obserwator zauważy też istniejące relacje. Zdjęcia były robione w pokojach spotkań w PAB-ach, modeli sadzałem obok siebie, najbliżej jak się da. Używałem dwóch, trzech lamp błyskowych, częściowo na ostro. Czasem prowokowałem emocje ale modele doskonale się znali i byli z reguły w mocnych relacjach.
4. Trzecie opowiadanie jest w rozproszonym świetle, dominuje biel. Jest troszkę ckliwie i nierzeczywisto. Obok zastosowania dużej ilości światła usunąłem sporo obrazu z peryferii zostawiając tylko centralny motyw.
5. Czwarta (dodatkowa) część – tu jest portret zbiorowy w miejscu – ponieważ bałem się, że kilkanaście podobnych zdjęć będzie się osłabiało nawzajem to skoncentrowałem się aby to samo opowiedzieć na różny sposób.
6. Oddzielnego omówienia wymaga zdjęcie otwierające – dwoje duchów wychodzących z czeluści podziemnych. To już jest oczywiście wymyślone i zrealizowane gdzieś w aglomeracji śląskiej.

Realizacja koncepcji na poziomie tekstowym i organizacyjnym

Za tę część odpowiedzialny był „Asesor”. Na wyjazdy studyjne przyjeżdżała grupa studentek i studentów i pod opieką szefowej robiła wywiady spisując i autoryzując historię. Trzeba podkreślić, że od początku bardzo ale to bardzo dbaliśmy o papierologię. Zgody do wizerunku , historii, utworów – od razu na bieżąco. Było to uzasadnione bo podczas produkcji dwie osoby miały ochotę się wycofać w chwili gdy nie było to już możliwe. Oddzielną sprawą były reakcje na wystawach czy konferencjach – napiszę o tym później. Co do chęci współpracy – na początku była nieufność i co najmniej rezerwa. Zaczynałem więc od dokładnego opowiedzenia po co przyjechaliśmy, co chcemy pokazać i jak to będzie wyglądało. Mówiłem o tym, że są coś winni społeczeństwu i może warto innym coś od siebie dać. Oczywiście bardzo w tym pomogli akompaniatorzy do których beneficjenci mieli zaufanie. Tych co odmówili nam całkowicie współpracy prawie nie było. Same sesje były bardzo emocjonalne – zadawałem pytanie i były czasem łzy. Ale potem przychodziło rozluźnienie, pozytywne emocje i to w wielu zdjęciach widać. W wymiarze ludzkim było to dla mnie niesamowite doświadczenie…

Realizacja na płaszczyźnie projektowo-drukarskiej

Pomijając, że album był w oprawie spiralnej to część stron była wydrukowana na przezroczystym tworzywie. Dobrałem je tak aby coś to wnosiło – na przykład uśredniało jakiś syntetyczny portret. Bardzo ciekawa była okładka gdzie był na początku negatyw zdjęcia tytułowego. Dopełniało się to do czarnego prostokąta. Dopiero jej przerzucenia odsłaniało stronę tytułową. Co do grafiki i zestawienia zdjęć to dzisiaj chyba tak bym nie zrobił ale widocznie wtedy tak mi to grało…

Sprawdzam czyli pora rachunków

Można mieć wewnętrzne przekonanie, że się robi coś dobrego ale… to przecież to tylko przekonanie. Życie nieraz pokazuje rozpaczliwe rozjazdy między subiektywnymi projekcjami a realnym (co by to nie znaczyło) oglądem. Zbliżające się otwarcia miały być pokerowym sprawdzeniem. Bynajmniej nie chodziło mi tutaj o widzów ale o moich bohaterów. Zaufali mi, wykorzystałem ich wizerunki i historie i coś z tego zrobiłem. Coś ale czy coś dobrego? I na pierwszym otwarciu nie interesowały mnie głosy polityków, społeczników (też polityków) a nawet oglądających (czyli teoretycznie najważniejszych). Dopiero moje modelki rzucające mi się na szyję i dziękujące, do tego parę szorstkich uścisków dłoni przekonało mnie, że szacunek dla drugiego był tutaj dobrym drogowskazem. Później masa ciepłych recenzji i opinii. Tak, zdecydowanie miło jest pracować w takich tematach (zamiast np w margarynach). I dlatego czas margaryn (dla których nigdy nie pracowałem) definitywnie dla mnie się skończył.