Wzór na podeszwie

Dzisiaj będzie taka epigońska robota. Tematem były podeszwy butów do chodzenia (czyli tych co nie tylko wyglądają). Za wzór dostałem taką realizację.

 

Koncepcja bardzo trafiona. But od spodu – proste i piękne, woda bo buty odporne.

W takiej robocie główny problem to organizacja planu. Poniżej macie zdjęcia z planu (zrobiła je Donata). Rusztowanie już znacie z wcześniejszych realizacji.

Płyta przezroczysta jest z litego poliwęglanu. Ten mój ma 2 x 1,2 m, grubość 3 mm. To świetny materiał – w porównaniu ze szkłem niewiele waży, jest wytrzymały i umiarkowanie odporny na zarysowanie. Wielką zaletą w tym przypadku jest też słaba zwilżalność przez wodę. A po ludzku mówiąc można uzyskać „grube” krople wody. Co widać na kolejnej focie.

Zaczynam układać plan – pierwszy but niejako z automatu ląduje po prawej i skosem do góry. Drugi dopełnia z lewej poniżej, trzeci w sposób oczywisty poniżej pierwszego i… zaczynam się śmiać. Wychodzi, że nie tylko pomysł na zdjęcie ściągam ze wzorca ale też kompozycja będzie toczka w toczkę identyko.  Jakiś automat kompozycyjny? Znajduję więc świeży pomysł na pokazanie czwartego buta dokładam piąty. Teraz pora zająć się światłem i wodą. W obu aspektach widzę szansę dla siebie. Światło zakładam agresywne, kierunkowe. Dbam by się odbiło w lakierku. Z wodą jest o tyle trudniej, że nie ma tu miejsca na powtórki. Jak coś się, źle zrobi to trzeba rozebrać plan, ostrożnie przetrzeć płytę (co skraca jej użytkowość) i zabrać się do roboty od nowa. W takich przypadkach zakładam więc taktykę stopniowych kroków. Coś dokładam, fota i tak kropla po kropli. Unikam jakiegoś mocnego podchodzenia pod podeszwę, choć jakieś zadry muszą się znaleźć. W tej roli umieszczam „wżerkę” w konturze lakierka oraz używam rodziny drobnych kropli (uzyskanych z szybkiego opróżnienia strzykawki) które niszczą obraz na podeszwie odwróconego buta. Dorabiam jeszcze „smaczki” przy sznurówkach.

Przykro to powiedzieć ale przypadku w tej robocie jest mniej jakby się zdawało. No i efekt jest taki.

Rozważanie o epigonizmie…

Zawsze zadaję sobie pytania na ile można być oryginalnym w zawodowej robocie. W tym co robię na „swoje” konto staram się zawsze znaleźć jakieś możliwie świeże podejścia i z reguły mi się to udaje. W pracy zleconej, gdy człowiek jest trybikiem w machinie, jest zdecydowanie trudniej. Często dostajesz wzorzec i klient oczekuje, że zrobisz to po prostu podobnie. Nawiasem mówiąc 99,9% a może i więcej fotografii jest podobne do innej fotografii. Ja znalazłem więc sobie takie usprawiedliwienie (lub wyzwanie) – jeśli nie jestem w stanie „przekręcić” cudzego wzorca na swoje to chociaż niech wykonam tę robotę lepiej od pierwowzoru.  Można wtedy twórce pierwotnej koncepcji traktować jak szczebel po którym następcy wspinają się dalej. Czy mi się to tutaj udało sami oceńcie.

Obserwując rzeczywistość wokół siebie mam wrażenie, ze kopiowanie stało się główną strategią. Odszukać wzorzec, skopiować (nawet niekoniecznie specjalnie dobrze). Kiedyś było (chyba) większe parcie na bycie oryginalnym…