Fotografia analogowa VI
Tytułem istotnego wprowadzenia – dość często w swojej pracy dostawałem projekty innych fotografów jak wzory, źródła inspiracji itd. Czasem była to prośba o trzymanie się klimatu, czasem pomysłu. Gorzej gdy chodziło o kopię 1:1. Mój stosunek do takich zleceń był zawsze co najmniej ambiwalentny. Raz, że obrażało to moją inteligencję (że, nie potrafię niczego wymyślić), dwa ocierało się o plagiaty a trzy, że nie ma nic trudniejszego jak powtarzanie czyiś prac. Nawet powtórne wykonanie swojej pracy jest bardzo trudne (jak się nie ma dokładnej dokumentacji) a cóż dopiero kopiowanie innych. To zlecenie to była taka kopia. Identyczna kompozycja, kolor. Co prawda kałamarz inny, kształt plamy też ale ogólnie to miało być bardzo podobnie.
To co widzicie było bardzo podobne do wzorca (choć nie identyczne). Zanim udało mi się to osiągnąć musiałem się trochę napracować i dokonać dwóch istotnych odkryć.
Na początek wylałem glicerynę – „moja” plama wyglądała dziwnie cienko przy wzorcu. Spróbowałem więc z alkoholem poliwinylowym ale wynik dalej był słaby. Zamiast eksperymentować dalej poszedłem po rozum do głowy i za pomocą geometrii wykreślnej (a w tym byłem całkiem mocny) oszacowałem grubość plamy na zdjęciu. Wyszło mi, że ma minimum… 6 mm. Stało się jasne, że nie może to być ciecz. Zamówiłem więc na ASP parę płytek szklanych (8 mm) oszlifowanych jakby to była woda. Położenie tego na planie uzmysłowiło mi, że jest jeszcze jeden problem. Płytka zachowywała się jak światłowód dając silne refleksy na przednich krawędziach. Aby temu zapobiec pomalowałem całość (łącznie z tłem) granatowym sprayem. Zrobiłem fotę i było OK. Klientka, mocno już wkurzona (bo robota miała być na cito a opóźnienie było parodniowe) zabrała slajd i popędziła do Wiednia bo tam miały być robione skany. No najważniejsze, że zrobione. Tak sobie pomyślałem. Ale w trzy dni później znów wpada do studia z awanturą i pokazuje cromaliny (powiedzmy, że druki próbne) a w najwyższych światłach siedzi lekki róż zamiast jasnoniebieskiego. Mówi, że Austriacy twierdzą, że slajd był źle naświetlony i dlatego tak wyszło. Była to wierutna bzdura bo jakkolwiek było minimalnie zbyt jasno to niebieski w światłach był. Ale rozmowy nie było bo i tak termin obłożony więc zostałem z kacem i z dobrym zdjęciem – to co oglądacie to skany co je bez wysiłku zrobiliśmy.
A nauka jest taka, że nie raz fotograf obrywa za błędy innych i to nie tylko techniczne ale nieodpowiednie przygotowanie do sesji, bzdurne koncepcje, źle wybranych modeli czy wnętrza i jeśli nie ma się czekistowskiej czujności to trzeba mieć dupsko twarde. A najlepiej jedno i drugie.