Smaki Dolnego Śląska cz. 1
Z notatnika fotografa – koncepcja wizualna Smaków
Dzisiaj zmierzę się z najobszerniejszym tematem jaki dotąd w swojej pracy zawodowej zrobiłem czyli „Smakami Dolnego Śląska”. Album, na przykładzie którego opowiem o kształtowaniu „fotograficznej” strony marki, jest sztandarową, wizerunkową pozycją Szlaku, nie mniej jednak cały temat jest zdecydowanie szerszy i jest zagadnieniem marketingowym.
Pominę zupełnie te aspekty a skupię się na odpowiedzi na pytanie – dlaczego jest tak, jak jest? Będzie to o nieliniowej narracji fotograficznej.
Tło
Wśród wielu działań związanych z „uruchomieniem” tego nowego i z dużymi ambicjami produktu turystycznego stanęło zadanie stworzenie startowej publikacji drukowanej. Miała to być rzecz wielkiej wagi (dosłownie) tak aby wszystkie podmioty, decydenci, partnerzy od razu wiedzieli, że to „poważny” projekt. W reklamie nazywamy to efektem źródła. Szlak obejmować miał 50 podmiotów i w zasadzie należało je wraz z ofertą pokazać.
I teraz pytanie – jak wyglądałaby taka publikacji w 99% przypadków?
Nie mylicie się – przecież wystarczy fota z wnętrza, coś z zewnątrz, dalej danie i szafa gra. Wyszłaby z tego klasyczna książka kucharska niezależnie czy wpierw byłaby część restauracyjna a później książka kulinarna czy po kolei obiektami. Możecie teraz na chwilę przerwać lekturę i zastanowić się co można zrobić innego.
Koncepcja merytoryczna
Autorka – Barbara Jakimowicz-Klein – jest z wykształcenia archeologiem (a także autorem kilkudziesięciu książek kulinarnych i znanym jurorem konkursów z tej branży) dlatego jest fundamentalnie. Zostały omówione wszystkie zasadnicze składowe kulturowe (a więc plebejska napływowa, tradycje mieszczańskie, dworskie czy arystokratyczne, kuchnia myśliwska czy klasztorna). Ku mojej olbrzymiej radości na początku, jak na archeologa przystało, są odwołania do kultury Ślężan (od nich mamy Śląsk). Merytorycznie mamy więc następujące komponenty:
A – rekonstrukcja (czyli kontekst kulturowo-historyczny)
B – konkretne tradycje (np mieszczańska wrocławska)
C – konkretne obiekty (kultywujące określone tradycje)
D – wybrane przepisy
E – producenci żywności tradycyjnej
Pierwszy problem jaki należało rozwiązać to konstrukcja utworu. Mogło być tak jak powyżej czyli:
A
B (wszystkie)
C (wszystkie)
D (wszystkie)
E (wszyscy)
albo:
A
B (wszystkie),
C1 (i odpowiadające im D)
C2 (i odpowiadające im D)
C3 (i odpowiadające im D) itd
E (wszyscy)
Po długich dyskusjach przyjęliśmy konstrukcję:
A
B1, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
B2, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
B3, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
…….
Bn, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
E
A ponieważ nie wszyscy lubią zapis matematyczny to wytłumaczę. Na początku jest „rekonstrukcyjny” wstęp. Dalej zostaje omówiona konkretna tradycja, później wszystkie restauracje które do niej należą, ciurkiem przepisy i dania, teraz kolejna tradycja, znów wszystkie obiekty z tego nurtu i wszystkie przepisy. Na końcu producenci. Taka konstrukcja miała podkreślić spójny charakter zjawiska. Chcielibyśmy aby Smaki Dolnego Śląska były pokazane jako zjawisko „grupowe”. Chcę jeszcze dodać, że autorka nie patrzy na Smaki Dolnego Śląska tylko przez pryzmat „starych” tradycji – największy rozdział jest o nowoczesnym podejściu do inspiracji historycznych przy maksymalnym wykorzystaniu produkowanej tu na miejscu żywności.
I to było niezwykle ważne, może najważniejsze – nie chcieliśmy sentymentalnego rupiecia z minionych epok.
Koncepcja wizualna
Od razu była niezła łamigłówka i szereg problemów do rozwiązania. Zidentyfikowałem podstawowe:
– groził mi klasyczny ramkowo-szpaltowy układ publikacji (który od razu z definicji jest archaiczny i nudny)
– strona stylizacyjna zdjęć (jak osiągnąć spójność)
– nudny (a czasami też kiepski) temat pokazywania konkretnego lokalu
Na to nałożyła się refleksja:
– to konkretni ludzie tworzą to zjawisko i gwaranrują jakość
– jak na to nałożyć region z jego niepodważalnymi zaletami
Przyglądając się ludziom podzieliłem ich na kategorie:
– kucharze (jak ich pokazać w różnorodny sposób)
– producenci (pomysł na życie)
– rekonstruktorzy (pasja i ukłon w stronę historii)
– odbiorcy (zainteresowanie)
Co do regionu
– jak uniknąć klasycznej ikonografii (pokazywania sztampowo-ładnościowych obrazków)
– jak to pogodzić z zasadniczym kulinarnym celem publikacji
Kluczem do sukcesu było rozbicie klasycznego układu albumowego gdzie mamy fotę i szpalty tekstu. Ponieważ taki sposób jest bardzo trudny do ominięcia w większości klasycznych tematów (czyli np. portret w przestrzeni, architektura, krajobraz) to jedyną nadzieją były strony… kulinarne. I teraz dygresja. Dwa zasadnicze trendy obecne w kulinarnym mainstreamie nie dawały szansy na takie podejście. Zarówno operowanie nieostrościami jak i bogatymi stylizacjami skazuje projektanta na używanie zdjęć w ramkach. Przyznam się też, że obydwie te drogi są już tak beznadziejnie wyeksploatowane, że uznałbym to za kopanie rowów fotograficznych (ciężkie i nudne zajęcie). Trzeba jeszcze zauważyć, że o ile pierwsza metoda zawsze gwarantuje niezłe wyniki (dlatego jest tak nadużywana), to druga wymaga mega pracy aby zrobić dobrych np. 80 zdjęć. Jak przypomnimy zaś sobie pytanie numer dwa z początkowej listy to rozwiązanie jest jedno – rezygnacja ze wszystkiego! Czyli rezygnuję z „zewnętrznej” stylizacji i rezygnuję z nieostrości (na rzecz permanentnej ostrości). Przy okazji rezygnuję z ramek i mogę sobie poszaleć projektowo. Zasadniczo postanowiłem oprzeć się na dwóch układach.
Jasny, luźno rzucony układ przypominający malarstwo jest wystarczającą przeciwwagą dla „klasycznego” albumowego podejścia. Zwróćcie też uwagę, że jednym ruchem załatwiłem problem prezentacji obiektu i mistrza kucharskiego. Dodatkową zaletą było swobodne podejście do szpalty a tutaj różnice w objętości były olbrzymie. Podstawowy problem (czyli część stron A, wszystkie B,D,E) zostały więc rozwiązane.
Pozostało jeszcze zastanowić się jak będą wyglądały przekładki rozdziałowe (będące łącznikiem między przepisami a stronami merytorycznymi), dalej strony C (czyli coś obok opisu lokalu) i… zupy. Zauważcie, że umieszczenie małego zdjęcia z lokalem przy daniu z jednej strony zwolniło mnie z konieczności pokazania tego lokalu ale z drugiej strony coś obok tekstu Barbary musiało się znaleźć. I najlepiej nie wprost ale jednak dowiązujące do miejsca. To był najtrudniejszy kawałek albumu. kłopoty były natury „i co dać” ale też logistyczne – nie zawsze miałem ochotę pchać się przez pół DS aby upolować tam jakiś kadr (a czasem to było trudne).
W kolejnej częściach opiszę trochę sztuczek, ciekawych pomysłów, opowieściach w opowieści, narracji i nieliniowych pomysłów na układ, które zastosowałem. Ale wpierw będzie o kuchni czyli jak osiągnąć takie foty.