Jak sobie radzić z wieloelementowymi kompozycjami. Esej 2.

Jak sobie radzić z wieloelementowymi kompozycjami. Esej 2.

Jak sobie radzić z wieloelementowymi kompozycjami. Esej 2.

Jest znakomita okazja aby kontynuując zapachowe peregrynacje zahaczyć o wieloelementowe kompozycje i znów zmierzyć z tematem co go zadał 90s.

Przypomnę, że pierwszy tekst był o poszukiwaniu harmonii. Czyli takim wydobyciu cech przedmiotów aby tworzyć ład. Służyło temu umiejętne zestawienie przedmiotów (kompozycja) oraz odpowiednie oświetlenie. To ostatnie ukrywało różnice między produktami. W pewnym sensie było techniczne. Dzisiaj zajmiemy się dalej tą drogą. Na początek takie zestawienie.

W zasadzie wszystko widać bez komentarza. Ale dopowiem. Na pierwszych dwóch zdjęciach punktowe oświetlenie nadaje silną spójność. Szczególnie widać to na lewym zdjęciu. Jedność jest niejako podwójna bo to jest nie tylko zabieg formalny (spora plama cienia tworząca niebieską plamę) ale także umiejscowienie we wspólnym czasie i wydarzeniu. W środku jest podobnie ale jaśniejszy cień i jego rozbicie już tak mocno nie wiąże grupy. Jest opowieść o róży co znalazło się też w tytule – mimo wszystko nie ma tu tej siły co na lewym. Ale dopiero porównanie z trzecim zdjęciem uzmysławia nam jaką robotę robiło oświetlenie. Tam temat miały zrobić mazy i wydaje się, że nawet jakiś efekt powstał. Ale w konfrontacji z sąsiadami widać, że wynik jest słaby. Jak widać cień jest potężnym środkiem budującym kompozycję i spójność.

W fotografii produktowej wypowiedziano wojnę cieniom. Uznałbym, że zasadniczo słuszną. Jednak nie należy przenosić tych przyzwyczajeń na inne grunty w tym też ten o którym rozmawiamy.

Teraz następna zdecydowanie bardziej agresywna realizacja.

Tutaj jest już tylko formalny graficzny zabieg. Podłoże zanikło – teraz myślowo usuńmy cienie i zostaniemy z garścią przypadkowych i zupełnie nie pasujących do siebie butelek. A ponieważ zawsze podkreślam, że fotografia to może i najważniejsza, ale jednak tylko składowa projektu więc oceńcie cały efekt.

I jeszcze jeden przykład jak „nic nie robiąc” można uzyskać zaskakująco mocne efekty. Tematem były (a jakże) kosmetyki na noc. Rano budzisz się odmieniona (tak działają). Redakcja wymyśliła:

– zrób to na poduszce i żeby wyglądało to porannie

Inwentaryzacja pokazała, że to naprawdę ze sobą nie siedzi, ani kolorystyka, ani formy. Poduszka – pomysł jest OK ale to mało.  Donata ułożyła układ. Czyli wyjściowo było na pierwszej focie. Teraz pojawia się otwarte okno a od Dyrektora Artystycznego email:

Piękny poranek :). Dzięki
M
Po takim emailu można byłoby skończyć robotę… Ale czy to jest wszystko co można osiągnąć? Refleksy od szyb czy luster są na trzecim a ostatnia czwarta mutacja jest godna uwagi.

Jak widać oświetlenie tutaj zbudowało opowieść. Już nie przyglądamy się nieciekawemu układowi pudełek. Zaczynamy mieć jakieś poranne skojarzenia, może pomyślimy o kwiatkach na oknie. Patrząc od strony realizacyjnej to bardzo niewiele jest tutaj dodane.

 Podsumowując: lista pomysłów na radzenie sobie z grupami złośliwych przedmiotów wydłuża się nam o kreatywne światło.
Fotografia jako proces cz III

Fotografia jako proces cz III

Dalsze męczenie konia czyli metodologiczne rozważania*

* tekst jest przeznaczony dla dociekliwych i to najlepiej ze praktyką studyjną, jest kontynuacją tematu z marca 2017   https://jurewicz.eu/fotografia-jako-proces-czii/

Znów postaram się zająć kwestiami istotnymi w sprawnej realizacji fotografii. Temat dalej dotyczy metodologii pracy, skupię się nad rozwiązywaniem problemów w nieoczywistych realizacjach. Łącznikiem z poprzednim postem będzie zdjęcie perfum w wodzie. To alternatywna „pozytywowa” konwencja do tej poprzedniej.

Perfumy są tu nie z przypadku to częsty temat w mojej pracy. Częsty i przeważnie nieoczywisty w wykonawstwie. Na ich przykładzie chciałbym wrócić do metodologii realizacji.

Przypomnę, że preferowałem następującą kolejność: bardzo dokładne przemyślenie i weryfikację koncepcji, budowę planu pod określoną perspektywę, wjazd oświetlenia, drobne korekty i gotowa fota.

To najkrótsza droga ale nie zawsze możliwa. Jeśli analiza zdjęcia wykaże, że są sprzeczności w sposobie świecenia poszczególnych przedmiotów to rozwiązywanie problemów należy zacząć od budowy planu w sposób eliminujący lub obchodzący widoczne na horyzoncie niebezpieczeństwo. Przyjrzyjmy się tym dwóm realizacjom.

W pierwszej akurat główne problemy były skoncentrowane raczej po stronie kompozycyjnej. To stado kompletnie nie pasujących do siebie przedmiotów ale zasadniczo o podobnym charakterze bo przezroczystych (pewnej pacyfikacji wymaga tylko CK). Oświetleniowo rzecz biorąc wymaga to jasnej płaszczyzny za flakonikami. Jednak trochę metalu i błyszczące plastiki wymagają dla odmiany poświecenia z przodu. Korzystamy tu z faktu, że odbijają one dobrze światło wobec tego wystarczy bardzo mało światła ze stosunkowo ograniczonej powierzchni. Oprócz tylnogórnego dość niewielkiego światła założyłem więc blendę, z miękkim przejściem, z przodu. Jej wpływ był głównie na trzy przedmioty a kąty pozostałych zostały tak dobrane aby nie było tam tego widać.

Kolejność pracy na planie była więc następująca:  koncepcja, wjazd oświetlenia, kompozycja pod to oświetlenie, drobne korekty i gotowa fota.

Oczywiście najważniejsza robota odbyła się tu na płaszczyźnie kompozycyjnej aby zamiast „przeglądu obiadowego” mieć harmonijny obraz. Kolejna realizacja była zdecydowanie trudniejsza

 

Analiza komponentów do drugiego zdjęcia dała bardzo nieciekawe konkluzje:

– dwa przedmioty przezroczyste białe, jeden niebieski (światło z tyłu)
– czarny matowy prostopadłościan wymagający sporo światła (światło z boku, raczej kierunkowe)
– miedziane lustro (światło z przodu od fotografa)
– czarny obły przedmiot z paskudną etykietą wymagający teoretycznie szerokiego przedniego oświetlenia

Pisząc o kierunkach mam na myśli kierunki względem obiektów a konkretnie ich etykiet. Zestawione to obok siebie wyglądało beznadziejnie. Nic nie siedziało z niczym. Dramat. Taka realizacja wymagała więc specjalnych środków. Gołym okiem widać było liczne sprzeczności oświetleniowe. Postanowiłem zastosować jedno światło ale to było mało. Światło na niektórych butelkach  powinno być zarówno z przodu jak i tyłu a na innych tylko z przodu. Wpadłem na szczęśliwy pomysł wykorzystania do tego celu przestrzennie kształtowanego tła. Mógłby to by być lejący się materiał. Dosunięty do przedmiotu eliminował kontrowe podświetlenie. Materiały są już zdecydowanie de mode więc zdecydowałem się na czarną skórę wilka – nadało to wspólny mocny wyraz focie i tematycznie siedziało w męskich kosmetykach. Coś co jest a jednocześnie niby nieistotne, bo tło. Skóra też pasowała do tej etykiety Tokyo na którą tak narzekałem. Założyłem ostre tylno-boczne niskie światło i było ono jedynym (coś co raczej jest bardzo nietypowe dla mojej pracy). Teraz zacząłem budowę planu – przezroczyste butelki podniosłem trochę w górę aby światło swobodnie dotarło do sierści i było tam jasno. Niebieską z kolei postanowiłem utopić w cieniu tak aby jej kolor nie rozbijał mi tej ascetycznej tonacji. Cały plan, czego nie widać, był przestrzenną przypominającą góry formą. Pod tym względem jest to nawet lepsze od tkanin (których teraz już nikt nie używa). Moją „ulubioną” etykietę wtopiłem jeszcze we włosy zostawiając tylko górne maziaje w kolorystyce pasującej do sąsiada. W Lacoste zdecydowałem się zostawić silny efekt lustra – głównie po to aby nie stracić etykiety. Zauważcie, że wszystkie logotypy są dobrze widoczne. Koniec końców trzeba pamiętać kto mnie żywi.

Kolejność pracy na planie była więc następująca:  koncepcja, wjazd reflektora, stopniowa budowa planu i kompozycji pod to skromne oświetlenie, drobne korekty i gotowa fota.

Prawdopodobnie klienci z działów marketingu producentów to pewnie byliby najbardziej zadowoleni z katalogówek równo położonych na stronie (tak to wygląda) na szczęście redakcja ma troszkę inne priorytety. A skoro mowa o pracy redakcji to od razu oba projekty na stronie

Jak widać kolejność etapów pracy na planie w moim przypadku czasem się zmienia. W zasadzie przedmiotem rozważań o metodologii było zagadnienie w jakiej kolejności należy pracować czyli czy pierwszy jest plan (rozumiany jako kompozycja) czy oświetlenie.

Ktoś mógłby się spytać co szkodzi wpierw zrobić oświetlenie do tego kompozycję i ewentualnie je pozmieniać. Dlaczego oświetlam na końcu? Pytania są zasadne gdyż jak obserwuję pracę innych fotografów to bardzo często ustawiają wpierw światło. Moja metodologia jest odmienna a wzięło się to nie z rozważań teoretycznych a tyrki którą kiedyś przeszedłem. Parę trudnych i jednostkowych  realizacji dziennie uczy optymalizacji. I tak wcześniej postawione reflektory przeszkadzają przy budowie planu, trzeba je omijać i można potknąć się o kable. Zakładając, że światło jest precyzyjne, a nie jakieś tam, to i tak dopiero po ustawieniu planu dokładnie widać jak go poświecić. Czyli (u mnie) jak się da to wpierw plan! Ale jak zawsze jest wyjątek – jeśli przewidujemy światło górne a mamy rampę czy sztankietę to najpierw potrzeba powiesić to światło. Jak pracujemy z booma to nie ma takiej potrzeby.

Podsumowując omówiłem już dwie „liniowe” alternatywne metodologie realizacji. Przez liniowość rozumiem pracę etap po etapie bez powtórek i rewizji wcześniejszych faz.

Oczywiście każdy może pracować jak lubi. Nieraz widziałem fotografów co ganiali po planie co chwila przestawiając a to plan a to światło a za chwilę… zmieniali obiektyw. By na końcu dojść do wniosku, że trzeba jednak zweryfikować koncepcję. Uważam to za mało zawodowe ale dla klienta liczy się efekt i nie pyta się ile to czasu zajęło.

Dlaczego z takim uporem zajmuję się metodologią pracy w studio? Raz, że to jest problem przez nikogo nie zauważany więc choćby dlatego wart omówienia, o optymalizacji czasu pracy już wspomniałem. Podstawowa przyczyna jest jednak inna – proces fotograficzny to zespół powiązanych wzajemnie wpływających na siebie elementów.

Wymienię niektóre zależności:

  • wybór perspektywy (obiektywu) rzutuje na relacje przestrzenne na planie i możliwości zastosowania oświetlenia (odległości reflektorów i dostępne kąty)
  • wybór konwencji oświetleniowej wpływa na zakres potrzebnej dokładności przy budowie planu
  • zbiór fotografowanych przedmiotów i właściwości ich powierzchni determinuje światło
  • z kolei kompozycja ustawia wszystkie pozostałe relacje.

Nad tym jest koncepcja, ale jeśli jest ona nowatorska to wynik często jest zagadką a wspomniane relacje między perspektywą, kompozycją, charakterem oświetlenia i budową planu nie do końca jasne. Jak widzicie wszystko wpływa tu na wszystko. Dlatego zawsze poświęcam dużo czasu na bardzo dokładne przemyślenie każdego aspektu zdjęcia a szczególnie kolejności czynności na planie. Podczas realizacji idę od punktu do punktu i nigdy, dosłownie nigdy, nie cofam się w tył. I to jest ta optymalna ścieżka.

Fotografie jakie robię są zbyt skomplikowane abym mógł sobie pozwolić sobie na zmianę parametrów z poszczególnych etapów pracy nad zdjęciem. Oznaczałoby to duże straty mojego czasu, czasem wymianę dekoracji i koszty z tym związane ale co najważniejsze moje harmonogramy zsynchronizowane są z pracą innych ludzi (stylistki, producentki, grafików) a szanowanie ich czasu to podstawa.  Precyzyjny plan realizacji to mój konik. Oczywiście po tylu latach pracy sporo realizacji idzie niejako z automatu ale nie wzięło się to znikąd – godziny myślenia nad zdjęciami owocują zaoszczędzeniem dziesiątków godzin na planach.

Czy zdarzają się tematy gdzie trudno jest ustalić optymalną (liniową) ścieżkę roboty i pętle zwrotne i iteracja musi być wpisana w realizację?

Tak – spróbuję o tym kiedyś (w dalszej perspektywie) napisać.

 

Buty z membraną

Buty z membraną

Buty z membraną – kolejny Zdziś

Okres karencji właśnie mija wrzucam więc nowe foty.

Tematem miały być wodoodporne buty trekkingowe. Redakcja zaproponowała mi aby wykorzystać piękne gotowe rozbryzgi ze stocków i zrobić jakiś efektowny montaż. Na szczęście udało mi się storpedować ten pomysł – bo nie wiem jak trzeba być dobrym aby to jakoś wyglądało. A zresztą jestem fotografem a nie grafikiem-ilustratorem. Wspomniałem w rozmowie, że na czarnym wyglądałoby to świetnie i ku mojemu zdumieniu usłyszałem:
– masz wolną rękę, zrób to jak chcesz, prześlę ci tylko układ strony abyś wiedział ile ma być miejsca na opisy
Z tą wolną ręką to oczywiście należy to rozumieć – rób jak chcesz ale aby nam się podobało. Ale czarny bardzo mnie ucieszył (od razu oświadczyłem, że będzie czarne) bo dawno nic tak nie robiłem a to bardzo wygodna dla fotografa konwencja. Stylistka przywiozła buty, kandydat na okładkę był już znany i miał zgodę na topienie. Co do reszty na rozkładówkę to jakieś drobne ochlapanie wchodziło w rachubę ale nic więcej. To zresztą w naszych realiach częsta wytyczna – przedmioty mają wrócić w idealnym stanie. Wybieramy więc 5 pozostałych butów. Jest problem kompozycyjny do rozwiązania, trzy buty mają wysoką cholewkę, dwa to trzewiki więc nie ma szans tego zrobić aby któryś wysoki botek nie przechodził przez łamanie strony. Typujemy kandydata i układamy taki szkic

Linia to będzie poziom wody. Taki układ ma tę zaletę, że można swobodnie operować położeniem drugiego i czwartego buta zmieniając proporcje kadru. Najbardziej toporny bucior trafia na środek, gdzie będzie mocno zatopiony (bo ma najwyżej założoną gumę). W ten sposób powinien też dobrze wyglądać.  Chyba nic lepszego nie wykombinujemy. Moja stylistka pyta się do której planuje zdjęcia i wspomina, że jedzie do Warszawy na zdjęcia, na parę dni, i fajnie byłoby aby zdążyła się spakować. Tak nawiasem mówiąc często współpracuję z dziewczynami z branży filmowej i radzę, jak macie możliwość wyboru, to korzystajcie tylko z usług takich. Mówię więc:
– spadaj, dam sobie radę sam
– ale na pewno???
– spoko dam sobie radę sam, idź odpocznij sobie choć chwilę, nie jesteś mi potrzebna
Patrzy podejrzliwie i nie jest to całkiem nieuzasadnione, bo wolne ręce do pracy na planie zawsze mile widziane, szczególnie takie ręce. Ale damy radę!

Skoro pozbyłem się pomocy to postanawiam sobie dzisiaj przemyśleć temat, przygotować plan a właściwą robotę zrobić na spokojnie w sobotę. Zostawiam układ zaprojektowany z Donatą gdzieś po ścianą ale na wszelki wypadek robię sobie fotkę jakbym zapomniał. Odszukuję akwarium, które spokojnie kurzy się od paru lat. Jest trochę małe ale trudno, będę musiał trochę pokombinować – na pewno nie chce mi się jechać po drugie a później szukać miejsca na półce dla kolejnego grata. Doprowadzam je do porządku, Kumpel zakleja dół i boki folią matówkową – będą powierzchniami świecącymi. Ustawiam ażurową podstawę (aby móc tam ewentualnie postawić reflektor), pod dno daję dodatkową szybę z poliwęglanu. Jutro pierwsze pójdzie zdjęcie okładkowe. Prawie zawsze pracuje w takiej kolejności – wpierw tytułowe a później kolejne.

Rano napełniam je wodą. Moje doświadczenia wskazują, że zdecydowanie najlepsza jest źródlana. Dopiero wypełnienie takiego, niedużego w sumie, pojemnika za 30 zł uzmysławia jak koszmarnie droga jest woda w sklepie. Po dłuższym namyśle dochodzę do wniosku, że jeśli zostawię około 4 cm niewypełnionej wodą przestrzeni to ograniczę chlapanie ale jednocześnie „korona” powinna wyjść jeszcze dobrze. Przy takich zdjęciach podstawowy jest czas błysku – minimum to 1/2000 a krócej też mile widziane. Na szczęście moje lampy mają deklarowany czas błysku 1/10 000  więc tego problemu nie będzie. Teraz kwestia oświetlenia. Na pewno konieczne są światła boczne i być może też dolne. Instaluję dwie jednostki z parabolami i plastrami miodu. Po dłuższym namyśle rezygnuję z trzeciego, dolnego – po pierwsze ta lampa będzie najbardziej narażona na wodę a po drugie trochę dołu powinno się odbić od dwóch pozostałych. Teraz samo wrzucanie – but musi być na uwięzi aby lepiej panować nad efektem ale też nie rozbić akwarium. Instaluję więc potężny statyw z poprzeczką aby móc dokładnie panować nad wysokością. Teraz pora zatopić buta aby nasiąknął wodą i tu lekkie zdziwko bo zdecydowanie ma ochotę pływać. Szukam obciążników i mocuje je tak aby przypadkiem nie miały ochoty wypaść i rozbić szyby. Czyli chowam pod wkładką. Jeszcze zakładam wielkie worki foliowe na lampy, ustalam siłę (okazuje się, że wykorzystam całą siłę błysku). Chwila próby się zbliża…

Od dłuższego czasu mam zamiar nabyć jakiś trigger, ale jakoś było nie po drodze, a takie zdjęcia są u mnie dość sporadyczne. Trzeba to zrobić „po staremu” –  czyli na oko (tu mi się od razu przypomina Gus z Pingwinów z Madagaskaru).

Jak chcesz coś zrobić to rób po swojemu

To chyba też moja filozofia. Biorę wężyk do prawej ręki, lewą podnoszę buta. Prawie jednocześnie rzucam buta i naciskam spust. I od razu jest naprawdę nieźle ale ponieważ zamocowałem lekko asymetrycznie podwieszenie buta (aby mieć mniej retuszu) to zbyt mocno pokazana jest podeszwa. Poprawiam podwieszenie. Wycieram szybę i powtórka i jeszcze raz. Czwarta fota jest już w dolnej części idealna,  wcześniej miałem przynajmniej dwie dobre góry w zasadzie mógłbym skończyć. Ale nadgorliwość każe mi podjąć jeszcze trzy próby. Nic lepszego już nie wychodzi a nie chce mi się sprzątać więcej jak trzeba – idę na komputer sprawdzić co mam.

Oglądam i upewniam się, że jakieś próby montażu z jakiś gotowych rozbryzgów wody w stosunku do „rzetelnej fotografii” to jest nieporozumienie. No bo popatrzcie!

W górze na powiększeniu to jest w ogóle kosmos

Najbardziej zdumiewa mnie rodzina poruszonych komet – jeśli mam tę 1/10 000 s to muszą być naprawdę równie szybkie jak te prawdziwe.

Teraz gotowa fota sklejona z dwóch plus „poszerzenie” (bo od buta miałem może po 5-7 cm planu). Do tego sporo zmian w kompozycji poszczególnych elementów i pousuwanie całej drobnicy i wyszło coś takiego.

Teraz druga fota. Na początek mam dylemat. Mógłbym opróżnić trochę akwarium i wykorzystać cały układ ale będę miał krawędź do retuszu (bo akwarium jest zbyt niskie) plus warstwę psującą jakość i jakieś krople do ciągłego wycierania. Druga opcja – dopełnić wodę dokładnie do krawędzi poza minusem chlapania po studiu ma też taki, że jeślibym chciał mieć identyczne światło to powinienem zainstalować na przedłużeniu ścianki płaszczyznę rozpraszającą np blendę. Lenistwo bierze górę i dochodzę do wniosku, że podniosę tylko parabole (te z plastrami). Pierwsze i trzeci but idą szybko ale z piątym robię chyba z 10 fot i tylko jedna może być – tutaj jest już maleńki margines na błąd a ja już się zdekoncentrowałem. Uznaję więc, że ta jedna fota musi wystarczyć. Fota dwa i cztery to formalność bo buty polewam z butelki. Wołam komponenty, szkicuję projekt i wysyłam je do obrobienia i montażu.

W poniedziałek wysyłam to do redakcji i… no nie rozdzwoniły się tel ale… dostaje takie emaile:

jpd… posrałem się 
fantastyczne te foty!

no dla mnie POWAŁKA!
chylę czoła Mistrzu.

i sms

Super zdjęcia z butami! Szapoba 

Zastanawiam się czy podpompować swoje ego czy uznać, że to „normalnie rzetelnie zrobiona robota – jak każda którą robię”. Ale ogólnie to fajnie jest czasem dostać szansę na fajne foty. Ale aby nie było tak całkiem różowo to troszkę później, biorąc gazetę do ręki widzę taki projekt.

Ja rozumiem, że chciałoby się pokazać te wszystkie szczegóły i przygrzmocić ale jednak troszkę oddechu naprawdę by się przydało. Skarżę się Donacie a ta jak się okazuje już wypunktowała grafików tłumacząc, im (dosadnie), że nie zawsze większe oznacza lepiej. Ale co do rozkładówki to nie mamy najmniejszych zastrzeżeń – wyszło ślicznie.

Robota Zdzisia(j). Dozwolone od lat 18-tu

Robota Zdzisia(j). Dozwolone od lat 18-tu

Wychodzi mi, że to chyba mój 13 tekst w tym wątku* więc będzie coś specjalnego. Zdjęcie jest całkiem świeże (akurat minął okres karencji). Jak będą takie jeszcze ciepłe foty to będę je oznaczał jako robotę Zdzisia(j).

* w blogu jest inna numeracja i tutaj jest numer 29
Zaczęło się tak

– Wiesław, dzisiaj ch….owa robota (oznajmiła mi moja stylistka, wchodząc do studia z trzema dużymi charakterystycznymi foremkami)
– no nie rób se jaj

Dalej było równie interesująco
– no chyba wyszedł mi za duży
– nie, no co ty, wygląda normalnie  , no ale pewnie… lepiej się znasz (to ja)
– trzeba trochę skrócić
– rób co trzeba

– może byś jeszcze troszkę białka tutaj naniosła, tak z boku (to już podczas zdjęć)

I tak dalej niezbyt… wybrednie. Skutek też był taki …dosłowny.

A w kwestiach modelarskich to przygotowałem plastelinę, wypełniłem nią delikatnie pierwszą skorupkę i wbiłem patyk do szaszłyków. Wyciągnąłem wkrętarkę i przepołowione na pół skorupki jąłem delikatnie wiercić. Moja stylistka popatrzyła na to z politowaniem i resztką patyka – dziab – elegancka dziureczka. Chwila i makietka była. Na planie troszkę walczyłem, założyłem światła konturowe ale efekt nie był zadowalający (bo eksponowało potrzaskaną linię) więc uprościłem światło dając tylko trochę bocznego. Aby wprowadzić dynamikę dodałem to ściekające białko. Wcześniej była dłuższa dyskusja o kolorze i już nie przytaczając argumentów powiem, że wygrał ten ciepły, powiedzmy cielisty, żółty. Na zakończenie te rozbite dwadzieścia parę jajek wlałem do słoika i dałem kumplowi aby je zutylizował.

W poniedziałek przyszedł i powiedział:
– moja znajoma zrobiła z tego ciasto – sprzedaliśmy je na festynie parafialnym
– piękne…

Od razu powiem, że nie jest to specjalnie oryginalny projekt – podobne pomysły od dłuższego czasu są w obiegu advertorialowym. Są jakieś różnice oświetleniowe, kolorystyczne. Tutaj zastosowaliśmy cieliste tło – chyba to troszkę zmiękcza obraz bo było to do kobiecego czasopisma. W męskiej wersji  zastosowałbym pewnie ostre białe tło.

Ciekaw jestem jak ktoś pierwszy na to wpadł – tłukł jajka i nakładał na siebie skorupki a potem zauważył podobieństwo?

W gazecie wyglądało to tak.

Składana końcówka Luny czy zasługuje na nazwę BD?

Składana końcówka Luny czy zasługuje na nazwę BD?

Składany BD – pic czy fotomontaż?

Uwaga – tekst jest techniczny. Napisałem go dla potencjalnych użytkowników tej końcówki. Nie pasuje to zbytnio do zasadniczej tematyki bloga ale… na razie nie mam go gdzie wrzucić. Być może kiedyś dorobię jakiś inny blok tematyczny i tam przeniosę.

Ponieważ brakowało mi co najmniej jednej lampy akumulatorowej (do sesji co ją będę musiał zrobić) więc „wybrałem się” na zakupy. Przy okazji wpadł mi w oczy składany BD (Luny). Jest on oparty o zupełnie inny pomysł jak końcówki, które mam i oczywiście zainteresował mnie choćby z tego powodu. Spodobały mi się przede wszystkim jego kompaktowe wymiary po spakowaniu i wygoda rozkładania. Uznałem, że zdołam wepchnąć go do plecaka (spakowanego do roboty bez dostępu do prądu) i na wyjazdach będę miał jedną wolną rękę (bo w drugiej torba statywowa). Wiedziałem, że w razie czego można zdemontować deflektor i będzie to zwykła okta.

W kwestiach mechanicznych końcówka nie rozczarowuje – jest naprawdę udana choć kapkę ciężka. Ale interesowało mnie jak to świeci? Oczywiście jakieś próby sprawdzania tego podczas jakiś sesji to nieporozumienie więc wygospodarowałem trochę czasu w studiu aby to dokładniej sprawdzić. A jak już porobiłem trochę testów to wyniki były na tyle interesujące, że postanowiłem podzielić się tą wiedzą z zainteresowanymi. Sam opis produktu i pokaz składania znajdziecie sobie w internecie.

Kupiłem, założyłem, pod końcówką postawiłem aparat. Użyłem UWA aby było widać całe oświetlane pole. Zaplanowałem dwie serie zdjęć. Na początek dwa metry od planu czyli dużo. Po kolei zdjęcia.

 

Pierwsze dwa zdjęcia to „podstawowa” funkcja końcówki. Są dwa bo producenci montują wklęśnięciem do palnika a prawidłowo jest odwrotnie – chciałem sprawdzić czy ma to istotny wpływ – nie ma. Dalej założyłem rozpraszacz na końcówkę i w obu pozycjach zrobiłem zdjęcie z deflektorem i bez. Na końcu jest efekt po ściągnięciu deflektora i bez tkaniny. Widać, że jest pewnie z 1 EV lepiej.

Byłem ciekawy czy po przybliżeniu lampy do ściany coś się zmieni, odległość 1 m – dość blisko. Na początek BD, później „okta” (z deflektorem) i goła lampa

Jak widać charakterystyka świecenia jest bardzo zbliżona i przybliżanie i oddalanie końcówki jej nie zmienia. Na końcu macie pracę zestawu goły palnik i odbłyśnik. I jak widać kolejne EV lepiej przy całkiem sympatycznej charakterystyce.

Teraz postanowiłem porównać to składane ustrojstwo z metalowym, srebrnym BD, który mam w studiu. Pierwsze zdjęcie to normalna praca tej końcówki, druga z plastrem miodu a trzecia po wysłonięciu brzegów reflektora (powiedzmy po 1/3). Widać, że w „prawdziwym” BD można bardzo ograniczyć sianie światłem po planie zachowując dużą dość powierzchnię świecenia. Z tego też powodu jest to końcówka wyjątkowa, nie podrabialna i tutaj składak nie ma dobiegu.

Można teraz porównać składanego BD  z metalowym (w trybie podstawowym)

Powiedzmy, że widać różnicę.

A tutaj odpowiedź dlaczego w składaku jest tak nierówno.

Teraz pora na analizę czy jest źle czy akceptowalnie. Pomiary wskazują, że środkowe przyciemnienie składanego BD to jest 10% względem najjaśniejszego okręgu. Podobnie jest z tym kolejnym przyciemnieniem też około 10% w dół. Ci co trochę znają fotografię wiedzą, że takich różnic z reguły się nie zauważy. I z takim wnioskiem pozostańmy. Szału nie ma, tragedii też.

Nie byłbym sobą gdybym nie postanowił drążyć dalej. Postanowiłem sprawdzić czy można wykorzystać składaka Luny w roli… snoota. Zdjąłem deflektor, złożyłem ścianki, założyłem firmowego rzepa (gumka byłaby chyba idealna). I znów seria zdjęć.

Wniosek jest zaskakujący – składak to bardzo dobry snoot (o mniejszym polu widzenia od fabrycznego). Bez problemu można włożyć plaster z tego fabrycznego aby jeszcze zawęzić wiązkę.

Bardzo mi to poprawiło humor. Dodatkowa końcówka bez konieczności targania. I w ramach jednej ceny.

Jeśli myślicie, że na tym poprzestałem testy to się mylicie teraz nastał czas na wolne pomysły. Otóż rozkładane poprzeczki plus gwiaździsty układ po częściowym rozłożeniu zachęcają do zabaw z kształtem plamy oświetleniowej. Bardzo łatwo można też powsadzać jakieś improwizowane gobo. I parę fot.

 

 

 

Pierwsze to układ z niepełnego otwarcia, drugie z kawałkami czarnego strecza, na końcu autoportret (co teraz jest selfie).

Wnioski. Końcówka używana jako BD nie będzie miała specjalnej przewagi nad oktą tej samej wielkości. W funkcji BD można jej użyć na wyjeździe ale w studiu uznałbym, że trochę nie wypada. Za to możliwość zrobienia improwizowanego snoota o doskonałych parametrach bardzo podnosi atrakcyjność tej oferty. Po złożeniu końcówka jest bardzo krótka (ale troszkę szersza od innych składaków). Mnie całkiem przypasowała. Będzie dobra w improwizowanych warunkach, przy założeniu minimalizmu sprzętowego.

Postanowiłem jeszcze (po pytaniach na forum) pokazać zalety pakunkowe tego rozwiązania. Na początek spakowana końcówka – średnica standardowego pierścienia Bowensa (na górze), wysokość około 35 cm.

A teraz niespodzianka – zobaczcie co się mieści w środku spakowanego BD Luny. Jak widać całkiem sporo a prawdę powiedziawszy było jeszcze miejsce.

Uwaga: czasza to najmniejsza „minimalistyczna” końcówka tego typu. Mam do niej plaster miodu więc całkiem przyzwoicie spełnia rolę (w studio używam jednak innych jej odpowiedników).  Większe czasze też można wpakować ale poszerza to wymiar złożonej końcówki.

Na drugim zdjęciu prowizorycznie spakowany plecak. obok dwóch źródeł akumulatorowych wrzuciłem małą lampę sieciową. Prawdopodobnie przy super determinacji dałoby się zmieścić jeszcze drugą akumulatorówkę i aparat z jednym obiektywem. Akumulator do tej pierwszej jest pod pierścieniówką.

Jak widać taka a nie inna konstrukcja tej końcówki pozwala bardzo dobrze (po demontażu deflektora) wykorzystać miejsce. Średnica końcówki 70 cm to nie jest jakiś szał ale jeśli nie podrabiamy super dopracowanej fotografii studyjnej to bardzo często będzie wystarczająca. Od dawna na wszystkich wyjazdach staram się zmieścić sprzęt foto w plecaku i torbie statywowej. Jeśli ktoś nie używa lampy pierścieniowej (która jest wyjątkowo nieukładna) to powinien spakować nawet trzy pokazane kompakty akumulatorowe być może z dwoma takimi końcówkami.