Smaki Dolnego Śląska cz2

Smaki Dolnego Śląska cz2

Z notatnika fotografa – wiele pieczeni na jednym ogniu

Pociągnę wątek fotografii kulinarnej. Z poprzedniej części wiecie już, że przesłanką za białym tłem była chęć designerskiego projektowania przestrzeni. Kłania się tutaj moja praca dla wydawców czasopism – wszystkie moje prace z tego bloga to taki sposób myślenia. Drugą przyczynę też znacie to była chęć pokazania Smaków jako spójnej całości – osiągnąłem to narzucając jeden ascetyczny reżim wszystkim. Ale są jeszcze dwie, nie tak już widoczne przesłanki, które były równie ważne. Kompozycyjna – likwidując talerz dostajemy bardzo dużo miejsca a jedzenie jest większe. To są bardzo duże różnice – przeciętnie jesteśmy w stanie więcej pokazać. Zanim przejdę do czwartej przesłanki to opowiem jak było z tą „likwidacją talerza”

Kapitule Szlaku oświadczyłem, że będziemy robili to na nieskończenie wielkim talerzu (lepiej to brzmi jak brak talerza). Ale pomysł został przyjęty z rezerwą – jedzenie gdzie nie widać talerza? Zaproponowałem sesję próbną – wpierw Zbyszek Koźlik ułożył pierogi na moim nieskończenie wielkim talerzu (czyli białym kaflu 60 x 60 cm. Fotę już widzieliśmy ale poniżej przypomnę. Teraz wybraliśmy duży płaski talerz. Okazało się, że z prawdziwka, jednego raka i jednego pieroga trzeba zrezygnować – reszta zaś została wtłoczona do wewnętrznego okręgu. Barbara i Zbyszek na to popatrzyli… i nawet nie dali mi nacisnąć spustu. Dlatego na słowo musicie mi uwierzyć to jest przepaść. Koncepcja została przyjęta.

 

 

Czwarty i co tu ukrywać, bardzo mocny argument był natury bardzo praktycznej. W takiej koncepcji znikały mi wszelkie problemy stylizacyjne. Do tego co zastanę na miejscu nie miałem zaufania (choćby przez różnorodność) a wożenie miliona przedmiotów z myślą, że to się dopasuje, prasowanie obrusów itd nie wyglądało perspektywicznie.

1. Stylizacja

Czyli stylizację zredukowałem do stylizacji samego dania. Z drugiej strony widać było gołym okiem inne niebezpieczeństwa. Część kucharzy przyzwyczajona do układania talerzy może sobie nie poradzić z trapezem i jednym punktem widzenia. W zasadzie to jest bliskie kompozycji plastycznej. Zdałem sobie sprawę, że odpowiedzialność za efekt „spycham” na moich partnerów (choć to nie jest do końca prawda). Aby mieć pewność dobrego wyniku postanowiłem zmobilizować szefów. Postawiłem stronę internetową. Była tam opisana koncepcja całości Szlaku i projekt graficzny albumu. Słowem tło aby traktowali to jako ważne i prestiżowe przedsięwzięcie. Wrzucałem tam na bieżąco wyniki wszystkich sesji. Do tego przygotowałem szablon ułatwiający pracę – schemat rozłożenia kompozycji, spis sprawdzających się zabiegów stylizacyjnych i kompozycyjnych. Na końcu opisana była organizacja planu tak abyśmy mieli optymalne miejsce pracy. Poniżej jest zdjęcie papierowego szablonu, który przykładałem do kafla tak aby kucharz łatwiej mógł zrobić to czego oczekiwaliśmy.

2.Stylizacja – motywacja

Na początek zacząłem od najbardziej uznanych i startujących w zawodach kucharzy. Im wystarczyło tylko powiedzieć, że to nie zawody a fotografia i tym razem mają się naprawdę postarać.  Wszystko ma być idealnie świeże, żadnych poprawek i pracujemy do skutku więc mają mieć dość czasu. I pierwsze sesje wyszły, no wyszły, świetnie. Popatrzmy na parę zdjęć (aby ślinianki nie przestały pracować)

Trochę mi to otworzyło oczy czego można wymagać. Kolejnych mistrzów kucharskich stronka stawiała do pionu. Większość była bardzo zmobilizowana i zmotywowana aby nie odstawać. W paru przypadkach usłyszałem coś w ten deseń:

– jak zobaczyłem te foty to się załamałem, co ja tu robię, trzy dni myślałem co zrobić i jak podać

I ostatecznie, czasem z niewielką pomocą moją i nieocenionego Bogumiła Nowickiego co mi „asystował” w części sesji, wszyscy dali radę ale jeśli coś troszkę odbiegało to wypadło z publikacji. Popatrzmy sobie na parę prac od strony stylizacyjnej.

3.Fotografia – światło i podłoże

Teraz chciałbym się zająć stroną fotograficzną. Kluczowe jest tutaj podłoże i światło. To, że podłoże „musiało” być białe to już wiemy ale mogło być np matowe, albo lekko połyskujące. W moim tajnym planie przewidziałem jednak powierzchnię lustrzaną i to jak najwyższej jakości. Raz, że oczywiście z talerzem kojarzy nam się porcelana ale dwa, że w takiej powierzchni znakomicie odbija się światło. A tam gdzie go nie ma tworzy się ostry zarys potrawy. Popatrzmy jeszcze raz na tytułową potrawę Rajmunda Królika.

Teraz spróbujmy zasłonić odbicie korony drzewa. Wniosek jest raczej oczywisty – na nieskończonej płaszczyźnie potrzebujemy jakiegoś osadzenia obrazu i odbicie jest tutaj doskonałym rozwiązaniem. Aby uzyskać taki efekt potrzebujemy kontrowej płaszczyzny o dużej sile. W pakiecie dostajemy coś bardzo ważnego – silne oświetlenie górnych powierzchni potrawy – skutkiem tego będzie doskonała plastyka.  Wystarczy dodać tylko z przodu światło regulujące kontrast oświetlenia. Czyli całość jest na dwóch reflektorach.

Od początku miałem świadomość, że jeśli dostanę potrawę rozbudowaną w pionie to ten układ nie będzie najlepszy. Przygotowałem „rezerwowy” trzeci reflektor o ograniczonym zasięgu i parę razy go użyłem starając się aby fotografie tak powstałe nie odbiegały od innych.

I jeszcze zwrócę uwagę na bardzo staranne dopracowanie tego kontrowego światła. Popatrzcie na odbicia światła w kroplach. Można dokładnie obejrzeć charakterystykę powierzchni świecącej – jaśniejsza, wąska, horyzontalna linia i łagodna tinta dookoła.

4. Od światła do stylizacji

Co jakiś czas powtarzam, że fotograf powinien umieć osiągnąć taką charakterystykę powierzchni świecącej jaką potrzebuje. gdyby z tyłu był „ordynarny” softbox to nie uzyskałbym takiej pięknej gamy przejść tonalnych na kroplach. W tej drugiej pracy jest to szczególnie widoczne. Dlatego jedną z sugestii jakie przekazałem moim partnerom było właśnie użycie mocno nasyconych, gęstych ale płynnych sosów. Innym pomysłem było wykorzystanie drobnych elementów tworzących troszkę abstrakcyjne chmury.

 

Wniosek metodologiczny

Widać, że stylizacja jest bezpośrednio powiązana z zagadnieniami oświetleniowymi. A ponieważ układ oświetleniowy był stały to mielibyśmy tutaj przykład pracy gdzie należy dopasować się i w maksymalny sposób wykorzystać konkretny układ oświetleniowy. Czyli wpierw było światło. O metodologii pracy w fotografii już pisałem – można sobie to powiązać

Fotografia jako proces cz III

Smaki Dolnego Śląska cz1

Smaki Dolnego Śląska cz1

Z notatnika fotografa – koncepcja wizualna Smaków

Dzisiaj zmierzę się z najobszerniejszym tematem jaki dotąd w swojej pracy zawodowej zrobiłem czyli „Smakami Dolnego Śląska”. Album, na przykładzie którego opowiem o kształtowaniu „fotograficznej” strony marki, jest sztandarową, wizerunkową pozycją Szlaku, nie mniej jednak cały temat jest zdecydowanie szerszy i jest zagadnieniem marketingowym.

Pominę zupełnie te aspekty a skupię się na odpowiedzi na pytanie – dlaczego jest tak jak jest? Będzie to o nieliniowej narracji fotograficznej.

Tło

Wśród wielu działań związanych z „uruchomieniem” tego nowego i z dużymi ambicjami produktu turystycznego stanęło zadanie stworzenie startowej publikacji drukowanej. Miała to być rzecz wielkiej wagi (dosłownie) tak aby wszystkie podmioty, decydenci, partnerzy od razu wiedzieli, że to „poważny” projekt. W reklamie nazywamy to efektem źródła. Szlak obejmować miał 50 podmiotów i w zasadzie należało je wraz z ofertą pokazać.

I teraz pytanie – jak wyglądałaby taka publikacji w 99% przypadków?
Nie mylicie się – przecież wystarczy fota z wnętrza, coś z zewnątrz, dalej danie i szafa gra. Wyszłaby z tego klasyczna książka kucharska niezależnie czy wpierw byłaby część restauracyjna a później książka kulinarna czy po kolei obiektami. Możecie teraz na chwilę przerwać lekturę i zastanowić się co można zrobić innego.

 

 

Koncepcja merytoryczna
Autorka – Barbara Jakimowicz-Klein jest z wykształcenia archeologiem (a też autorem kilkudziesięciu książek kulinarnych i znanym jurorem konkursów z tej branży) dlatego jest fundamentalnie. Zostały omówione wszystkie zasadnicze składowe kulturowe (a więc plebejska napływowa, tradycje mieszczańskie, dworskie czy arystokratyczne, kuchnia myśliwska czy klasztorna). Ku mojej olbrzymiej radości na początku, jak na archeologa przystało, są odwołania do kultury Ślężan (od nich mamy Ślask). Merytorycznie mamy więc następujące komponenty:
A – rekonstrukcja (czyli kontekst kulturowo-historyczny)
B – konkretne tradycje (np mieszczańska wrocławska)
C – konkretne obiekty (kultywujące określone tradycje)
D – wybrane przepisy
E – producenci żywności tradycyjnej

Pierwszy problem jaki należało rozwiązać to konstrukcja utworu. Mogło być tak jak powyżej czyli:
A
B (wszystkie)
C (wszystkie)
D (wszystkie)
E (wszyscy)
albo:
A
B (wszystkie),
C1 (i odpowiadające im D)
C2 (i odpowiadające im D)
C3 (i odpowiadające im D) itd
E (wszyscy)
Po długich dyskusjach przyjęliśmy konstrukcję:
A
B1, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
B2, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
B3, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
…….
Bn, C1,C2…Cn, D1,D2…Dn
E

A  ponieważ nie wszyscy lubią zapis matematyczny to wytłumaczę. Na początku jest „rekonstrukcyjny” wstęp. Dalej zostaje omówiona konkretna tradycja, później wszystkie restauracje które do niej należą, ciurkiem przepisy i dania, teraz kolejna tradycja, znów wszystkie obiekty z tego nurtu i wszystkie przepisy. Na końcu producenci. Taka konstrukcja miała podkreślić spójny charakter zjawiska. Chcielibyśmy aby Smaki Dolnego Śląska były pokazane jako zjawisko „grupowe”. Chcę jeszcze dodać, że autorka nie patrzy na Smaki Dolnego Śląska tylko przez pryzmat „starych” tradycji – największy rozdział jest o nowoczesnym podejściu do inspiracji historycznych przy maksymalnym wykorzystaniu produkowanej tu na miejscu żywności.

I to było niezwykle ważne, może najważniejsze – nie chcieliśmy sentymentalnego rupiecia z minionych epok.

Koncepcja wizualna
Od razu była niezła łamigłówka i szereg problemów do rozwiązania. Zidentyfikowałem podstawowe:
– groził mi klasyczny ramkowo-szpaltowy układ publikacji (który od razu z definicji jest archaiczny i nudny)
– strona stylizacyjna zdjęć (jak osiągnąć spójność)
– nudny (a czasami też kiepski) temat pokazywania konkretnego lokalu
Na to nałożyła się refleksja:
– to konkretni ludzie tworza to zjawisko i gwaranrują jakość
– jak na to nałożyć region z jego niepodważalnymi zaletami
Przyglądając się ludziom podzieliłem ich na kategorie:
– kucharze (jak ich pokazać w róznorodny sposób)
– producenci (pomysł na życie)
– rekonstruktorzy (pasja i ukłon w stronę historii)
– odbiorcy (zainteresowanie)
Co do regionu
– jak uniknąć klasycznej ikonografii (pokazywania sztampowo-ładnościowych obrazków)
– jak to pogodzić z zasadniczym kulinarnym celem publikacji

Kluczem do sukcesu było rozbicie klasycznego układu albumowego gdzie mamy fotę i szpalty tekstu. Ponieważ taki sposób jest bardzo trudny do ominięcia w większości klasycznych tematów (czyli np portret w przestrzeni, architektura, krajobraz) to jedyną nadzieją były strony… kulinarne. I teraz dygresja. Dwa zasadnicze trendy obecne w kulinarnym mainstreamie nie dawały szansy na takie podejście. Zarówno operowanie nieostrościami jak i bogatymi stylizacjami skazuje projektanta na używanie zdjęć w ramkach. Przyznam się też, że obydwie te drogi są już tak beznadziejnie wyeksploatowane, że uznałbym to za kopanie rowów fotograficznych (ciężkie i nudne zajęcie). Trzeba jeszcze zauważyć, że o ile pierwsza metoda zawsze gwarantuje niezłe wyniki (dlatego jest tak nadużywana), to druga wymaga mega pracy aby zrobić dobrych np 80 zdjęć. Jak przypomnimy zaś sobie pytanie numer dwa z początkowej listy to rozwiązanie jest jedno – rezygnacja ze wszystkiego! Czyli rezygnuję z „zewnętrznej” stylizacji i rezygnuję z nieostrości (na rzecz permanentnej ostrości). Przy okazji rezygnuję z ramek i mogę sobie poszaleć projektowo. Zasadniczo postanowiłem oprzeć się na dwóch układach.

Jasny, luźno rzucony układ przypominający malarstwo jest wystarczającą przeciwwagą dla „klasycznego” albumowego podejścia. Zwróćcie też uwagę, że jednym ruchem załatwiłem problem prezentacji obiektu i mistrza kucharskiego. Dodatkową zaletą było swobodne podejście do szpalty a tutaj różnice w objętości były olbrzymie. Podstawowy problem (czyli część stron A, wszystkie B,D,E) zostały więc rozwiązane.

Pozostało jeszcze zastanowić się jak będą wyglądały przekładki rozdziałowe (będące łącznikiem między przepisami a stronami merytorycznymi), dalej strony C (czyli coś obok opisu lokalu) i… zupy. Zauważcie, że umieszczenie małego zdjęcia z lokalem przy daniu z jednej strony zwolniło mnie z konieczności pokazania tego lokalu ale z drugiej strony coś obok tekstu Barbary musiało się znaleźć. I najlepiej nie wprost ale jednak dowiązujące do miejsca. To był najtrudniejszy kawałek albumu. kłopoty były natury „i co dać” ale też logistyczne – nie zawsze miałem ochotę pchać się przez pół DS aby upolować tam jakiś kadr (a czasem to było trudne)

Może Wam się wydawać dziwne ale ten kawałek pracy który omówiłem jest chyba podstawowy bo stanowi fundament i drogowskaz dla całej pracy. To nie jest problem wykonać dobre zdjęcie. Zrobić 180 pasujących do siebie spójnych i nienudnych zdjęć to już jest zadanie. Szczególnie jeśli nie mamy ochoty zajmować się tym przez lata. Ale od 180 zdjęć do autonomicznej  wizualnej opowieści to jeszcze kolejny krok. Krok który miałem zamiar wykonać. Od zasadniczych opisanych ram do szczegółowych realizacji widać była jeszcze sporo drogi.

W kolejnej częściach opiszę trochę sztuczek, ciekawych pomysłów, opowieściach w opowieści, narracji i nieliniowych pomysłów na układ, które zastosowałem. Ale wpierw będzie o kuchni czyli jak osiągnąć takie foty.