Torebki nie dla fotografa

Torebki nie dla fotografa

Torebki nie dla fotografa

Kolejny Zdziś dał nam lekki wycisk, szczególnie, że nie byłem na to przygotowany. Tematem była grupa torebek, którą należało dobrze pokazać (tzn wszystko mniej więcej równoważne). Wytyczne dotyczyły formatu (pion) i niebieskiego tła. Oczywiście kompozycja musiała być dość „gęsta” – aby wyrób był jak największy na stronie gazetowej. Z „automatu” przeważnie robię takie rzeczy w powietrzu. Powodów jest parę – można to ciekawie pokazać, dobrze poświecić. Grupa toreb leżąca na podłodze będzie wyglądała smutnie, to samo w powietrzu jakoś się broni. Na dowód – takie, mocno graficznie potraktowane zdjęcie.

 

Jednak torebki, które przytargała Donata gołym okiem wyglądają na minę (powiedzmy przeciwpiechotną). Połowa zamiast skórzanego paska ma długie łańcuchy. O ile ten pierwszy można przechwycić w jednym dwóch miejscach i mamy już dobra formę to łańcuch tylko luźno pokazany wygląda dobrze. Dokonuję przeglądu dostępnych mi przedstawień:
– na płasko na tle
– na płasko na szybie (z jakimś odleglejszym cieniem)
– podwieszone
Sprawę komplikuje jeszcze niebieskie tło. Jak już wiecie unikam kartonowych teł ale aby to dobrze zrobić światłem to potrzebuję odległości o co w pierwszych dwóch przypadkach byłoby ciężko. Przy położeniu torebek na płask łańcuchy wyglądają beznadziejnie. Poza tym poziome realizacje są bardzo niewdzięczne w oświetlaniu – trudno założyć część kierunków, nie da się pracować z normalnych statywów. Suma sumarum każda z dostępnych opcji wygląda dość nieciekawie. Po dłuższym przemyśleniu plusów i minusów decyduję się na podwieszanie. Co prawda to najdłuższa droga ale jest szansa na dobrą fotę a w poziomie będzie przegląd obiadowy. Na początek uznajemy, że wady przekujemy w zalety czyli plątanina pasków i łańcuchów zrobi nam charakter zdjęcia. Nie zawsze jest jednak tak, że życzenie się spełnia:
– masakra (Donata), wyglada to…
– jak wota w Częstochowie
Nie chcemy Częstochowy! Zabieramy się za redukcję pasków. Z tymi skórzanymi nie będzie wielkiego problemu – są podatne i coś się z tym zrobi. Próbujemy coś kombinować z łańcuchami ale nic się nie układa, podwieszenia się nie uzasadnią a skróty wyglądają koszmarnie… Decydujemy się na radykalne rozwiązanie – ukrycie. Większość – tak 3/4 długości chowamy (gdzieś z tyłu albo w środku). Strasznie ciężko to idzie bo decydując się na jakieś przemeblowanie trzeba ruszyć wszystko dookoła. Torebki zresztą nie są najwdzięczniejsze do podwieszania (choć bywa gorzej – np portfele). Męczymy się tak chyba z dwie godziny. Najbardziej daje nam wycisk ten kombinowany pasek czerwonej po nieskończonych próbach jest jako jest.
Dominika – druga stylistka (odpowiedzialna za dostarczenie przedmiotów) już wydzwania kiedy może odebrać zabawki, ja mam za sobą właśnie >12 godzin roboty i teraz z entuzjazmem muszę zabrać się za „wyraz artystyczny”. Temat nie jest na szczęście specjalnie trudny (raczej rutynowy).
Decyduję się na słoneczne oświetlenie (co przy niebieskim tle jest raczej oczywiste). Na początek główne światło (1) to parabol dający kontrastowe cienie i reflektor(2) na tło z niebieskim filtrem B3. Razem wyglądają tak.

Zmianom ulega tutaj siła reflektora na tło. Jak widać można uzyskać dowolny ton tła bez wpływu na resztę zdjęcia.Teraz kolejne sprawy. Smolisty cień jest zbyt silny, trzeba go rozjaśnić a ponieważ 'podrabiamy” dzień to powinien być być on troszkę niebieski. Zakładam trochę słabszy filtr jak ten na tło i ustawiam tak aby doświetlił cienie. Robię fotę próbną i wszyscy są gotowi skończyć pracę. Ale nie ma tak lekko! Metalowe elementy toreb na zdjęciu są szare bo w tej konfiguracji nie łapią odbić. Ustawiam dość dokładnie niewielką plamę światła (reflektor 4) tak aby odbiło się zapięciu żółtej torebki. Zajmuje to dłuższą chwilę. Dziewczyny już tylko czekają aby zwinąć plan ale nie, fotograf uparł się aby dorobić jeszcze dwa brakujące bliki. Ponieważ jestem człowiekiem kompromisowym to nie bawię się tu już w precyzyjną robotę tylko oświetlam wyraźnie większą płaszczyznę jednym reflektorem i załatwiam tym ruchem oba punkty. Sprawdzam wynik na kompie, pamiętam jeszcze drogi czytelniku o Tobie (czyli fota z planu) i obwieszczam koniec.

 

Teraz analiza światła. Poniżej macie w kolejności reflektory. Jak widać 1 daje bardzo kontrasowy obraz „wczesnego słońca”, dwa – tło z lekkimi fluktuacjami, reflektor 3 – ten od niebieskiego światła wypełniającego – początkowo miał być bardzo słaby dlatego wstawiłem parabola. Później mocno go wzmocniłem – miałem w tle głowy, że trzeba wstawić przed niego większą blendę – ale mi się zapomniało i musiałem w postprodukcji w dwóch miejscach usunąć podwójne cienie, co mi się wyraźnie zrobiły. Rozłożenie blendy zajęłoby mi 20 sekund, dopasowanie mocy kolejne 30 s a retusz sporo dłużej… Nawiasem mówiąc można było jednak wstawić tam silniejszy kolor – dałoby to bardziej mocniejszy efekt „wschodzącego” słońca. Zawsze jest dylemat na ile można sobie pozwolić, w końcu mam dobrze pokazać przedmioty. Reflektor 4 robi dobrą robotę bo oświetla wyłącznie to czego brakowało. Reflektor 5 – akceptowalnie, wydobył co należało a nie popsuł zbytnio reszty. Normalnie ustawiłbym tam dwa i byłoby bardzo podobnie jak przy 4.

Teraz surowy jpg z puszki i gotowa fota przed i po retuszu (dodałem też trochę tła).

 

A tu jeszcze dwa szczegóły co pokazują jak obiekty wpływają na siebie – czyli o wyższości aranżacji nad montażem.

 

Na zakończenie strona z gazety

 

Fotografia jako proces czII

Fotografia jako proces czII

Powróćmy do metodologii wykonania fotografii:

idea >>wytyczne formalne>>plan realizacyjny>>perspektywa>>plan zdjęciowy>>oświetlenie>>zdjęcie (najlepiej już dobre)>>ewentualne pętle zwrotne>>zdjęcie końcowe>>postprodukcja

Zauważcie, że w tym schemacie oświetlenie „wjeżdża” na plan na ostatnim etapie pracy na planie. Obserwując pracę innych fotografów zauważyłem często zupełnie inną kolejność. Może być np tak:

idea >>wytyczne formalne>>plan realizacyjny>>oświetlenie>>perspektywa>>plan zdjęciowy>>zdjęcie (najlepiej już dobre)>>ewentualne pętle zwrotne>>zdjęcie końcowe>>postprodukcja

albo tak

idea >>wytyczne formalne>>plan realizacyjny>>perspektywa>>oświetlenie>>plan zdjęciowy>>zdjęcie (najlepiej już dobre)>>ewentualne pętle zwrotne>>zdjęcie końcowe>>postprodukcja

Czyli krótko mówiąc wielu fotografów szybko (czasem bardzo szybko) stawia światło fotograficzne. Od razu powiem, że w pewnych uzasadnionych sytuacjach też tak robię. Jednak są określone korzyści z zrobienia tego na końcu – dostęp do skomplikowanego planu z każdej strony, bez potykania się o stado statywów zdecydowanie przyspiesza i ułatwia pracę nad planem. Jeśli mamy dobrze rozwinięte poczucie światła (w tym szczególnie właściwości powierzchni) a sytuacja jest dość standardowa to warto skorzystać z „rekomendowanego” schematu. Niezależnie od kolejności (który moglibyśmy uznać za styl pracy fotografa) kluczowa jest minimalizacja ilości pętli zwrotnych i miejsc do których odsyłają.

– ale o so choci???

Chodzi o to, że słabo to jest gdy po godzinie pracy dochodzi się do wniosku, że trzeba coś poprawić w koncepcji (np zmienić kolor tła!). A choćby „tylko” przekomponować plan (a za nim oświetlenie). Zdecydowanie lepsza jest droga od punktu do punktu. Nawet jeśli na każdym etapie poświęcimy temu chwilę roboty (a przede wszystkim myślenia) więcej. Najmilej jest gdy dokładnie omówimy fotę, zbudujemy plan rozumiany jako układ w przestrzeni, wniesiemy lampy, podłączymy do sieci ustawiając moce i po strzeleniu pozostają drobniutkie poprawki mocy. I to się często udaje. W ostateczności można czasem nieznacznie przestawić składowe kompozycji i lampy.

Muszę napisać, że mając taki sposób pracy długo miałem problemy z przetłumaczeniem tego klientom.
– no OK, zdjęcie jest fajne ale czy mógłbyś nam pokazać jakieś inne warianty?
– nie mam innych wariantów (z poczuciem winy)
– jak to nie masz innych wariantów??? Krzychu (Zdzichu) dają nam wybór…
– pomyślcie – jeśli mam pracować 3 x 3 godziny nad różnymi wariantami to wolę dopracować jedno zdjęcie przez 9 godzin…

Z trudem ale jakoś udaje się ich przekonać (wszystko to dotyczy oczywiście stolika bo przy pracy z ludźmi jest diametralnie inaczej). Koniec końców klienci są skłonni płacić dobrze tylko za dobre zdjęcia więc skoro oni szanują swoją kasę to ja muszę szanować swój czas.

A skoro wytrzymaliście taką dawkę teorii przejdziemy do praktyki.

Poniżej zamieszczam fotę, która pokazuje dlaczego warto mieć łatwy dostęp do planu (czyli dlaczego z światłem przeważnie wchodzę na koniec)

Myślę, że widać, że nie jest to montaż – zacienianie obiektów (buty i sznurówki) byłoby chyba trudno zrobić wiarygodnie inaczej. Przy tej robocie cała sztuka polega aby podwiesić całość na możliwie małej ilości „sznurków” – maks dwa na but powinny całkowicie wystarczyć. Później przy retuszu jest trochę roboty ale można to zrobić 1/20 mózgu przesłuchując jakąś ciekawą płytę i będąc 100% pewnym właściwego wyniku (w sumie to też można za niewielkie pieniądze wysłać do obróbki komuś innemu). Do kompletu było jeszcze

W gazecie wyglądało to tak

Kolor w tle

A skoro już mamy te zdjęcia na tapecie to omówię jeszcze na ich przykładzie inną sprawę. To sprawa koloru tła. Najogólniej nie cierpię kolorowych teł – przeważnie zdecydowanie szlachetniej tematy wyglądają na:
– czarnym
– białym (właściwie to prawie białym)

Pierwsza opcja, najwygodniejsza – zapomnij – to może 1 temat na 30, druga, może troszkę mniej efektowna, ale najczęstsza. Niestety dyrektor artystyczny, który ma w głowie cały numer, dochodzi często do wniosku, że „monotonię” białych stron trzeba złamać jakimiś przerywnikami. I wtedy słyszę:
– zrób to nam na jakiś kolorowych tłach (i skóra mi cierpnie bo po pierwsze trzeba to jakoś zharmonizować i po drugie to jakoś musi jeszcze wyglądać)

I tu są znów różne sytuacje:
– tło można oddzielić od planu (luz)
– przedmiot leży na planie (czerwona lampka)

Tutaj mamy pierwszą lajtową sytuację. Porażki raczej nie będzie ale są dwie zasadniczo różne drogi. Pierwsza to powiesić kolorowy karton – mam ich kilkadziesiąt. Nie jest to jednak właściwy kierunek – kolorowy karton zawsze wygląda jak… kolorowy karton. Nie wiem dlaczego (choć mam podejrzenia) ale nawet zakładając jakieś sprytne tinty dalej trudno uzyskać wrażenie przestrzeni. I dlatego zdecydowanie lepiej jest użyć kolorowego światła. Implikuje to oczywiście określone podejście (rzekłbym strukturalne, funkcjonalne) do techniki oświetleniowej. Ale ta ostatnia to zdecydowanie najszybszy i najtańszy (do efektu) składnik pracy fotografa – czyli co się da należy zepchnąć na światło.

A ponieważ ponarzekałem, że trudno jest osiągnąć dobry efekt na kolorowym kartonie to zamieszczam foty na których sami możecie ten aspekt ocenić.

Wycisnąć zdjęcie i o fotografowaniu jako procesie

Wycisnąć zdjęcie i o fotografowaniu jako procesie

Wycisnąć zdjęcie i o fotografowaniu jako procesie

Wycisnąć fotę

Sytuacja wyjściowa – dostajecie dwa mniej więcej takie przedmioty (mniejszy i większy)

i dyspozycję:
– będziemy pisali o multitoolach, zrób nam taki pojedynek tych dwóch scyzoryków. Materiał będzie o różnych multitoolach potrzebujemy rozkładówkę i trochę miejsca dookoła.

Hmmm… Zaczynam myśleć – przychodzi mi do głowy coś na kształt westernowego pojedynku w ostrym słonecznym dniu. Błyszczą colty, jeszcze sekunda i padnie trup. Patrzę na te scyzoryki, patrzę w swoją głowę i coś jakby nie tak. Nie widzę tego – nie tędy droga… Może „pojedynek” to po prostu mordobicie? Biorę przedmioty do ręki i bardzo uważnie oglądam. W rozwartych szczękach kombinerek dostrzegam analogię do jakiś gadów. Jest jakiś punkt zaczepienia, ostrze może robić za żądło. Ok! Widzę TO. Drugi tool ma inne proporcje, mógłbym go co prawda też otworzyć ale to będzie tautologia a poza tym różnią się bardzo wielkością. Ma też zdecydowanie więcej końcówek co bardziej mi się kojarzy z obroną jak atakiem. Można w nim dostrzec też „oczy”. Ok też TO widzę! Przypisuję rolę – mały będzie agresorem i będzie w pierwszym planie. Dodatkowo musi być w powietrzu (co jest dość oczywiste). Duży zostanie zaatakowany ale los pojedynku nie jest nijak przesądzony. Manewr i agresja małego kontra wielkość i wyposażenie dużego. Teraz pomyślmy o reszcie. Takie gwałtowne starcie kojarzy mi się z mrocznym zaułkiem oświetlonym jedną latarnią, brutalne szybkie jak błysk starcie. Tonacja low key dodatkowo załatwi inne sprawy – zniknie problem aranżacji drugiego planu, wystarczy wybrać podłoże. Tutaj decyduje się na blachę.
Skoro wiem co chcę osiągnąć pora zacząć budować plan. Ustawiam plan i aparat. Aby mieć dostęp wybieram dłuższą ogniskową. Mały scyzoryk podwieszam na sztywnym drucie, drugi chyba tylko podpieram. Teraz światło. Tu mogę wykorzystać moją przewagę konkurencyjną bo zbudowałem sobie fantastyczny system do oświetlania małych planów wykorzystując znakomity pierwowzór w postaci zarzuconego już włoskiego systemu Q50 (produkowanego przez grupę Manfrotto). Nie będę Wam zdradzał szczegółów co zmieniłem w stosunku do tego bazowego (bo ciągle mi chodzi po głowie czy go nie zaoferować na rynku – choć wycofanie się Włochów z tego produktu nie zachęca niestety do takiego pomysłu). Mając wielką kontrolę nad takim małym planem mogłem zrobić coś takiego (zwróćcie uwagę, na dziwnie dobrze oświetlone logotypy, jak się tego nie zrobi to poprawka gwarantowana)

Ponieważ wiem, że Dyrektor Artystyczny nie lubi charakterystycznych „nic nie wnoszących” elementów to wymieniam podłoże na gładkie, koryguje też światło na „żądle”. Słowem robię bardziej poprawnościową, lekko wykastrowaną wersję, co mi się prawie nigdy nie zdarza. Kiedyś napiszę o sensowności tworzenia (a właściwie nie tworzenia wariantów).

Wysyłam rekomendując pierwszą i nie, nie na rozkładówce jest druga. Nawiasem mówiąc to chyba najczęściej eksploatowane zdjęcie jakie wykonałem – w ciągu paru lat było użyte pewnie z cztery razy i chyba też wylądowało w edycjach zagranicznych.  Trochę boli, że spod opisów już nie widzę zdjęcia. No cóż grafik jako ostatni w łańcuchu pokarmowym będzie zawsze górą!

 

Teraz zupełnie inna fota.

Tu też wpierw poopowiadam. Pomysł był prosty. Otwarta torba w której facet nosi rzeczy na siłkę a wśród nich kosmetyki pielęgnacyjne. Stylistka przynosi mi stos rzeczy z showroomu. Fajne buty, bidony, kolorowe ręczniki itd. Do tego dwie, trzy torby. Zaczyna mi z tego coś układać ale…nie tędy droga, szkoda czasu, od razu widać, że podstawowe zadanie polega na tym jak zrobić żeby ktoś te tubki (powiedzmy, że minimalistyczno-ascetyczne) w ogóle zauważył na focie. Wywalam z foty kolor (tzn kolorowe rzeczy), czego nie ma na planie znajduję w studio, wybieram szarą torbę, uspokajam cały układ. Stylistka to podłapuje, uzgadniamy obecność śladowego koloru korespondującego z opakowaniem i dopracowujemy układ. Ustalam kadr, zakładam główne światło – tym razem bardzo miękkie. Robię fotę i mojej towarzyszce rzednie mina:

– co ta za paskudny kloc, ta torba jest tragiczna
– spoko, zaraz torby nie będzie

Dokładam trzy jednostki, starannie dobieram moc aby szarość, tylko o ton, była ciemniejsza od bieli, strzelam fotę:
– jest genialnie, rewelacja (ulga i radość w głosie potwierdzają to co mówi)

Jak widać czasem osiągnięcie przyzwoitego rezultatu wymaga sporej czujności i człowiek się cieszy z czegoś na co czytelnik nie zwróci większej uwagi. Obydwie te realizacje wymagały dokładnego przemyślenia każdego kroku. Z szeregu kroczków powstała na końcu zgrabna całość. Dlatego napisałem o wyciskaniu zdjęć tam gdzie ich pozornie nie widać (a nawet tam gdzie je widać).

Fotografowanie jako proces

I możemy płynnie przejść do bardzo ciekawego zagadnienia, które raczej nie tylko nie gości na forach ale nie spotkałem się z tym w literaturze. Ta ostatnia nawiasem mówiąc rzadko kiedy uczy myślenia i trafić coś wartościowego jest dość ciężko. Zastanawiając się nad moim procesem fotograficznym doszedłem do wniosku, że jest on prawie liniowy, bardzo mało mam sprzężeń (pętli) zwrotnych. Taka metoda pozwala bardzo szybko osiągnąć poprawny (według mnie) rezultat. Oczywiście obserwowałem też organizację wspólnika jak też paru zawodowych fotografów którzy czasem u nas goszczą. Wracając do procesu (możecie też nazwać to metodologią) wygląda to tak:

idea >>wytyczne formalne>>plan realizacyjny>>perspektywa>>plan zdjęciowy>>oświetlenie>>zdjęcie (najlepiej już dobre)>>ewentualne pętle zwrotne>>zdjęcie końcowe>>postprodukcja

I po kolei
1. Idea
To ogólny pomysł na zdjęcie (np kosmetyki w torbie na siłkę). Bez pomysłu szkoda zaczynać.
2. Wytyczne formalne (gdzie będę tego używał, sąsiedztwo innych elementów przekazu, tytuł, kolorystyka, format). I tutaj dygresja jeśli to jest ważna fota to trzeba przewidzieć funkcjonowanie projektu (w tym i fotografii) w formacie poziomym, pionowy, kwadracie. Fotografia to komponent projektu z którym inni powinni móc zrobić jak najwięcej. Zrozumienie tego zajęło mi całe lata. Pamiętam jak Tomek  Piotrowski przychodził do mnie i mówił mi:
– z twoimi fotami nic nie da się zrobić nie można ich ruszyć ani przyciąć z żadnej strony
– no widzisz to znaczy, że są dobrze skomponowane i tak trzeba ich używać
Nic tak nie pomaga fotografowi jak samodzielne projektowanie większych całości, jak przeszedłem na druga stronę barykady to mi się klapki odsłoniły. Fotografia jest zawsze składnikiem większej całości nawet jak to jest oglądanie serii zdjęć z urlopu.
3. Realizacja. Jak już mamy świadomość co chcemy zrobić i gdzie to będzie używane trzeba pomyśleć jak to zrobić. Pierwszy może być szkic (taki jak Wam pokazywałem) od klienta, na to można zrobić projekcję z głowy. Teraz można pomyśleć głębiej i tu są takie decyzje:
– plan poziomy, pionowy, skośny ze świadomością co niesie to dla budowy planu
– punkty podwieszeń światła, konieczne odległości do skutecznego operowania światłem w tym kluczowa odległość od tła
– komunikacja na planie (robimy tak aby wszędzie był szybki dostęp, było miejsce na częste przechodzenie, miejsce na statywy, murzyny itd)Jak zobaczymy plan przed jego budową to unikamy zbędnej szamotaniny
4. Perspektywa. Czyli plan (na razie pusty) i aparat z założonym właściwym obiektywem
5. Budowla planu (u mnie wygląda to tak)
– infrastruktura:wtyczki do odpowiednich gniazdek, statywy i punkty podwieszenia lamp, jeśli światło jest nad planem to od niego zaczynam, dalej stolik o odpowiedniej wielkości (mogę mieć dosłownie każdy rozmiar)
– teraz plan fotograficzny, tu mogłaby być długa opowieść, najogólniej rozstawiamy tak wszystko aby uzyskać zaplanowaną kompozycję
6. Oświetlenie (ponieważ zakładam, że światło mamy w maleńkim paluszku) to na każdy stojący statyw zakładamy lampę z odpowiednią końcówką dobieramy siłę światła. I tyle. Dwoma zdaniami załatwiłem jedną z najważniejszych kwestii w fotografii ale tutaj rozmawiamy o procesie tworzenia zdjęć.
7. Mamy fotę jak jest 100% dobra (co nie zawsze wychodzi) to koniec zabawy (a początek pracy na kompie).
8. Dopieszczanie. Przeważnie zdjęcie wymaga drobnych poprawek kompozycyjno-oświetleniowych i są to małe pętle zwrotne w procesie fotografowania. To chyba najczęstszy scenariusz. Z każdą poprawką zbliżamy się do celu. I jest to szybka scieżka

Zdecydowanie gorzej jest jak wynik jest kompletnie nie satysfakcjonujący i trzeba wrócić do np punktu 1.

Przedstawiona metodologia nie jest jedyna. Obserwując innych fotografów stwierdziłem, że są jeszcze co najmniej dwie inne sensowne ścieżki. Sam zresztą w niektórych uzasadnionych sytuacjach też je stosuję choć preferuje ten pierwszy schemat. Oczywiście zdarzało mi się być na planach gdzie ze zdumieniem patrzyłem jak fotograf miota się w twórczym amoku próbując jednocześnie wpływać na kilka zmiennych. I wcale nie przekreśla to efektu z którego to koniec końców jesteśmy wyłącznie rozliczani.

Kompozycja dla Carlosa

Kompozycja dla Carlosa

Tekst powstał „na zamówienie” Carlosa. Zagadnienie kompozycji w fotografii jest dość starannie omijane – z reguły umieszcza się zasadę złotych punktów (lub podobną trójpodziału) i w ten sposób jest po temacie. Zdecydowanie lepiej byłoby napisać – nie mam nic do powiedzenia. Pierwsza fundamentalna wątpliwość jest na poziomie na ile kompozycja w malarstwie a w fotografii jest tożsamym zagadnieniem. Na moje zbieżność jest taka sama jak pojęcia światła w studiu TV a studiu foto. Ogólnie to samo a w szczegółach wszystko inaczej. Czyli analizy z zakresu malarstwa nie wprost pomogą nam w fotografii. A szkoda bo jest parę fajnych pozycji. Zacznę jednak z zupełnie innej strony.

Na początek definicja z Wiki

„Kompozycja – układ elementów zestawionych ze sobą w taki sposób, aby tworzyły one harmonijną całość. Kompozycją określa się również samo dzieło, zawierające połączone ze sobą składniki.

Celem kompozycji jest osiągnięcie zamierzonego efektu plastycznego poprzez umiejętne dobranie kolorów, kształtów, proporcji, faktur i położenia przedstawianych elementów, czasem na drodze porządkowania podobnych do siebie składników, a kiedy indziej poprzez zestawianie ich na zasadzie kontrastu. W kompozycji wykorzystuje się też często pewne konstrukcje znane z geometrii takie jak symetria czy złoty podział. Odpowiednie operowanie tymi narzędziami daje efekt w postaci różnych nastrojów, uczuć, przeżyć jakich może doświadczyć odbiorca – można uzyskać na przykład zarówno odczucie statyczności, porządku, równowagi, harmonii, jak i dynamiki, chaosu czy nierównowagi.”

Najistotniejsze jest ostatnie zdanie. Kompozycja ma czemuś służyć. I zdecydowanie są to kategorie psychologiczne. W mojej króciutkiej definicji za kompozycję w fotografii uznałbym zestaw środków (relacji) przestrzennych przeniesionych na płaszczyznę i służących wywołaniu określonego stanu psychologicznego u odbiorcy.

Popatrzcie na poniższe ilustracje – przygotowaliśmy je kiedyś do podręcznika akademickiego PWN – „Reklama – przekaz, odbiór, interpretacja”, autor Krzysztof Albin.

„Środki formalne oparte na stosunkach wielkości wzajemnego położenia elementów. Nawiązują do potocznego rozumienia pojęcia kompozycji. Wynikają z przestrzennych cech informacji. Decydują o szybkości identyfikacji ważności elementów przekazu. Stosunki wielkości oraz proste relacje wynikające z wzajemnego położenia poszczególnych części komunikatu, wpływają na interpretację jej znaczenia na poziomie konkretnym. Natomiast w powiązaniu z regułami formalnymi, określającymi stosunki jasności oraz konwencję kolorystyczną, powodują ukierunkowanie kolejności i dynamikę percepcji poszczególnych części przekazu, kodowanych wizualnie. Określają też w sposób zasadniczy pojemność informacyjną komunikatu. Od ich pojemności zależy siła ekspresji przekazu oraz stopień jego sugestywności. Decydują o ładunku emocjonalnym całej wiadomości, jak i jej części. W konsekwencji akcentują istotne dla interpretacji znaczenia poszczególnych elementów. Podstawowe dla konstrukcji wizualnej warstwy wiadomości środki formalne klasyfikować można następująco:

1,
symetria
2,
asymetria
3,
równowaga
4,
napięcie
5,
analogia
6,
kontrast
7,
ciągłość
8,
fragmentaryczność
9,
wieloelementowość
10,
detaliczność
11,
hierarchiczność
13,
związek między elementami tworzącymi znaczenie na poziomie konkretnym
14,
związek między elementami oparty na wieloznaczności
15,
związek oparty na skojarzeniach
16,
związek oparty na elementarnych relacjach logicznych (wielkość, odpowiedniość, przyczynowość)

 

Stosunki wielkości i położenia w wizualnej warstwie przekazu są podstawowym narzędziem określania natężenia emocji kodowanych w komunikatach. Ustalają rytm, powtarzalność i tempo odczytu informacji. Decydują o kierunku percepcji poszczególnych elementów przekazu, np. od osi wiadomości do tła, od lewej do prawej, od detalu do grupy elementów wizualnych, od grupy elementów do detalu, etc.”

 

Od razu powiem, że nie do końca odpowiadają mi podziały zastosowane tu przez Krzysztofa Albina. i to na dwóch poziomach – jedno to mam wątpliwość czy ta lista jest kompletna, dwa to, że jest to opowieść po relacjach geometrycznych a nie psychologicznych (co postulowałem). Teraz dopiero autor przechodzi do dalszych doprecyzowań i:

„Na przykład symetria w większości wypadków uzupełniana jest przez zestawienie o charakterze zrównoważonym i analogicznym. Asymetrię charakteryzuje występowanie napięcia kontrastu lub hierarchiczności. W efekcie ta sama, uzasadniona pozycjonowaniem produktu, treść komunikatu może być zapisana na wiele sposobów, każdy z nich nadaje wiadomości inną strukturę i określa inny kierunek percepcji argumentacji, mimo iż jej treść może być zbliżona. Wymiary te wchodzą w interakcję z innymi środkami formalnymi, między innymi z pracą światła.”

Czyli jak widać relacje przestrzenne to dopiero początek. Na to należałoby nałożyć światło i barwę. Pytanie co jeszcze składa się na kompozycję? Dla mnie to jeszcze to wszystko co siedzi w naszych głowach – czyli wiedza o temacie zdjęcia. W tym emocje, schematy kulturowe. Jak spojrzymy tak szeroko to kompozycja = komunikacja
I w ten sposób to pojmuję. Oczywiście można to rozumieć też na poziomie organizacji relacji przestrzennych ale jak wykazałem odbiór na poziomie psychologicznym wskakuje nam tutaj sam.

Bardzo ciekawie o tym napisał Władysław Strzemiński w „Teorii widzenia” – jeszcze szerzej – jako o stanie świadomości wizualnej. Lekturę tej niełatwej książki polecam każdemu ambitniejszemu fotografowi. Nie mogę przeboleć, że komuna dosłownie zagłodziła i wpędziła w chorobę tego wielkiego człowieka. Rozważania kończą się na postimpresjoniźmie, zaginął gdzieś rozdział o Picasso. No i gdyby żył dłużej to może napisałby coś o fotografii. Wielka, wielka szkoda – Strzemiński wyprzedził swoimi rozważaniami tak o 50 lat innych późniejszych autorów, musiał też nadać swojej książce dialektyczną otoczkę bo w ogóle by się nie ukazała. Perła, którą zmarnowaliśmy… Teraz ukazała się świetna reedycja „Teorii” – nie trzeba już płacić 150-300 zł za stare wydania – i ma doskonały wstęp.

Nie czuję się za bardzo na siłach kontynuowania tematu kompozycji bo to jest jak wrzucanie kolejnych kamieni do stawu. Wszystko interferuje ze sobą a wiatr do tego wieje. A moja papierowa łódka w tym wszystkim gdzieś lawiruje niebezpiecznie przesiąkając. Ale zanim porzucę ten niebezpieczny akwen to popatrzcie na to zdjęcie – bardzo spokojny układ… ale łódki są w ruchu. Wyłapujemy to poprzez naszą wiedzę – zdeformowane cienie i delikatne szare prążki pokazują wodną toń. Te maleńkie składniki budują zaplanowany wymiar emocjonalny zdjęcia będąc kto wie czy nie kluczowym składnikiem kompozycji. W wymiarze psychologicznym byłoby to – pod naszym przywództwem (bo to dla uczelni zrobiłem) spokojnie pożeglujesz i ble ble ble.

Na tym małym nadgryzieniem tematu kompozycji w fotografii poprzestanę.

Zrobiłem za to małe ćwiczenie z tego zakresu. Tym razem nie ma relacji przestrzennych (w ujęciu Albina) bo obraz stworzyło światło. Przerzucając kolejno zdjęcia możecie zastanowić się co zmienia się w odbiorze tego zdjęcia.

Teraz obróćmy zdjęcie i sprawdźmy trzy kolejne położeniu, tutaj efekt zmiany kadrowania jest już bardzo silny. Interesujące jest porównanie też obu dolnych pozycji.

Pierwsza dolna pozycja to jest układ, który normalnie bym w takiej sytuacji zastosował. W drugiej umieściłem na wysokości zalecanej przez trójpodział. Sami możecie sobie wysnuć wniosek na temat (bez) sensowności takich rad.

 

 

 

Ostra praca na siłce

Ostra praca na siłce

Dzisiejszy Zdziś (jeszcze ciepły) to bardzo ciekawa realizacja i to na paru poziomach. Na początku będzie trochę gadania ale to tło jest ważne. Zaczęło się od dyskusji na temat fotografowania ciuchów w formie zaanimowanych sylwetek. Zdaliśmy sobie sprawę , że ta formuła (płaska) zaczyna nam ciążyć. Z jednej strony to oczywiście wygodne i łatwe w realizacji ale… gdybym szukał powtarzalnej fotografii to pracowałbym w packshotach! Opracowałem sobie już jeden pomysł, co go jeszcze nie było okazji zrobić, ale też zasialiśmy (z Donatą) ferment. Jak więc trafił się temat sportowych ciuchów to już wszyscy chcieli mieć coś innego. Donata zaproponowała aby zrobić to na skakankach. Od słowa do słowa skakanki zamieniły się na silikonowe taśmy do ćwiczeń (Power Bands) co to od pewnego czasu robią furorę. Pomysł został klepnięty ciuchy zostaną nanizane na taśmy, szefowa jeszcze tylko powiedziała
– aby to tylko nie wyglądało jak pranie w Dubrowniku. Dyrektor artystyczny zażyczył sobie trzech kwadratowych pionów i jednej długiej pionowej kichy. I temat dla (prawie) wszystkich się skończył.

Pomysł bez wątpienia jest świeży, być może jesteśmy pierwsi, którzy postanowili w ten sposób zmierzyć się z tematem. Ale, ale, tak dokładnie – jest małe ale – na końcu to fotograf zostaje z tym genialnym pomysłem (ma na szczęście ręce i głowę stylistki do pomocy). Myślę wpierw na poziomie realizacyjnym, czyli jak to rozpiąć. Ponieważ szacuję, że plan będzie miał 2 m szerokości a ja chcę wykorzystać przekątne a taśmy będą miały wyjściową długość 1,5 i 2 m to będę musiał je rozciągnąć co najmniej 2x. Jest zresztą prawdopodobne, że jeszcze bardziej. Czyli pierwszy problem to spore występujące siły. Mam w głowie rozwiązanie tego problemu – dlatego muszę przyjść do roboty jakąś godzinę przed Donatą. Z przygotowania planu zrobię zagadkę dla moich wiernych czytelników (przypomnę to na końcu). Ten problem ma dwa podproblemy – przeniesienie sił i mocowanie samych taśm. Teraz myślę sobie o Dubrowniku – chętnie bym tam pojechał… Dochodzę do wniosku, że „problem Dubrownika” jest w równoległym prowadzeniu taśm. Od razu zakładam więc ambitny przestrzenny układ krzyżujących się form. Czyli będzie to 3D. Jakkolwiek mam w głowie już plan realizacyjny to gołym okiem widać, że to strasznie niewdzięczna praca. Przewlec taśmy uzyskać jakiś efekt naciągnąć, dołożyć drugi przedmiot, naciągnąć , zobaczyć. Odczepić pierwszy, przesunąć o centymetry, naciągnąć, zahaczyć, popatrzyć, odczepić drugi, poprawić, naciągnąć, popatrzeć, dołożyć trzeci, naciągnąć, odczepić pierwszy, poprawić, naciągnąć, to samo z drugim, za chwilę to samo z trzecim i z powrotem pierwszy. Znudziło się Wam to czytać??? No nie dziwę się, ale czytanie jest tak pewnie z 50 x szybsze od robienia. To się nazywa proces iteracyjny. Mówię więc Donacie
– jak zrobimy to w 6 godzin to będzie świetnie ale może być dłużej. Ponieważ będzie to sobota oboje mamy jakieś plany. Moje można tak streścić
– nie chciałabym tym razem lecieć do teatru z wyciągniętym językiem – powiedziała moja żonka (nawet nie zaakcentowała tego „tym razem” – nie było potrzeby). Spektakl jest o 20.00, przyjmuję, że o 18.00 muszę skończyć robotę. Postanawiam przyjść na 9.00, Donata na 10.30. Ale już na początku mamy 1,5 godziny obsuwy bo silikony nie chcą się trzymać i Donata jedzie po małe klamry biurowe, które okazują się idealne ale których mi brakuje. Mamy po jednej stronie stos gum, po drugiej luźne szmaty. Szkicujemy sobie układy. Bardzo sprawdza się moja inżynierska część duszy – od razu widzę układ sił, który powinien dobrze naciągnąć ciuchy. Pierwsze są leginsy.

Długie spodnie idą nam względnie szybko ale gdzie dołożyć gacie? Wszędzie wyglądają paskudnie – ich dosłowność kładzie fotę. Na szczęście po dłuższym boju dochodzimy do wniosku, że deformacja ciucha będzie odsieczą. Gotowe! Z efektu jestem bardzo zadowolony. Może dalej pójdzie łatwiej. Bierzemy teraz torbę i buty. Tutaj dla odmiany problem widzimy po stronie kompozycji. Trzy pierwsze składowe robimy błyskawicznie ale z czwartym jest męczarnia. Próbujemy położyć but jak na równoważni , później kładziemy parę i jeszcze parę innych pomysłów. Koniec końców zmęczyliśmy. Teraz biustonosze. To jest dopiero kanał. Oczywiście z kompozycją zero problemu – prosi się ta kicha zamówiona przez Maćka. Ale jak dobrze poukładać ramiączka i inne tasiemki. Coś tam podpinamy, coś tam wkładamy do środka i po długim boju Donata jest zadowolona. Teraz koszulki. Tutaj problem jest wszędzie i po stronie kompozycji, mechaniki. wymiarów całości. Na początku mamy na planie 4 ciuchy ale wywalamy jeden z nich i udaje nam się ułożyć to co widzicie. Jest 18.45 – jestem wdzięczny żonce, że się nie odzywa – w tym momencie dokładnie dzwoni i mogę z czystym sumieniem powiedzieć – właśnie wychodzę.

W domu jest nawet 15 min czasu i tyleż samo jesteśmy przed spektaklem. Dogorywam na krześle bo padnięty jestem okrutnie a nudy nieprzeciętne – płaska fabuła i dialogi jak od polonisty. Ale, poprzez to zmęczenie,  uśmiecham się wewnętrznie bo wiem, że robota wyszła pięknie i nikt mi tego (i Donacie) nie odbierze.

Razem zaś wygląda tak

A teraz szczegóły realizatorskie – podstawą jest tu ażurowa klatka wokół planu. Zobaczcie, że to tylko cztery niewielkie nogi a w skrajnej sytuacji można, oprócz planu, powiesić na tym nawet oświetlenie. Przechowywanie takiej klatki byłoby jednak kłopotliwe (pomijając, że plany wymagają dopasowanych wielkości)

Taka klatka wokół zdjęć to w niektórych sytuacjach jedyne dobre rozwiązanie. Dlatego preferuję rozwiązania systemowe a nie prowizorkę. Na początek postulowałbym:

– solidność
– łatwe dostosowanie rozmiaru do planu
– możliwie mały wymiar (aby nie przeszkadzało oświetlaniu)
– szybki montaż

Na szczęście są systemy na których można się oprzeć. W żadnym wypadku nie będą to klasyczne wystawiennicze (typu oktanorma). Ja zakupiłem łączniki z systemu kulowego. Na gotowe rury już się nie zdecydowałem bo srebrne i za słabe (amelinium). Zakupiłem za grosze stalowe rury średnicy 25 mm ze ścianką 1,5 mm i pomalowałem na czarno. W ten sposób mogę budować klatki nawet o wymiarze 3,5 m x 2 m x 2 m. Mimo sporych wymiarów są bardzo ażurowe i wytrzymałe. Mam też drugi system -ARMY na rurach stalowych pokrytych białym ABS na średnicy 28 mm – oba są częściowo ze sobą kompatybilne. Są też bardzo fajne systemy poręczowe ale koszty łączników są abstrakcyjne.

Montaż takich planów w dwie osoby to sekund 5, samemu (jak ja) zajmuje to znacznie więcej czasu ale przygotowanie sporego planu to powiedzmy 20 min – łącznie z rozpakowywaniem, segregowaniem itd.